Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszedł Dyonizy.
— Podano do stołu — rzekł suchym, urzędowym tonem.
Kasia wyszła do buduarku na spotkanie męża i poszli razem. Podczas kolacji rozmawiali o wszystkiem i o niczem. Że zaś Zebrzydowski był mistrzem w tej sztuce, przeto rozmowa wyszła gładko i nawet swobodnie.
Dyonizy był zdumiony przeistoczeniem się Edwarda i spokojem Kasi.


XIII.

— Więc twierdzisz, że ginę?... Hm! dlaczego nie mówisz odrazu, że właściwie już zginąłem? — rzekł Edward do Kmietowicza.
— Teraz jedyną twoją deską zbawienia — jestem szczery — to Kromiłów. Ale czy ty się, War, zastanawiasz nad tem, że to już ostatni bochen chleba, zaczęty przez ciebie, z zupełną jakby nieświadomością, że nie jest twoim i że... ostatecznie...
Kmietowicz umilkł.
— I że... beztroska moja zakrawa na niepoczytalność, to chciałeś powiedzieć — dokończył War. Widzisz, mój Lolku, ja potrafię także niekiedy, wygarnąć sobie prawdę w oczy. Ale nie działa to na mnie umoralniająco ani trochę. Czego zresztą składam dowody aż nadto rzeczowe.
— Tak! Ale pozwól sobie jeszcze trochę na stosowanie tych dowodów a Kromiłów tak samo jak Pochleby pójdzie na psy.
— Tobie, Lolek, zawdzięczam, że Pochleby dopiero teraz... idą! — zrobił szeroki ruch ręką.
Ja już od roku borykam się i, wierz, mi, że tylko robiłem to dla ciebie. Muszę cię uprzedzić, czego ci zapewne żona twoja nie powiedziała, że jej rodzina już niespokojnie śledzi otwarty upust kromiłowskiej kasy, bardzo dla majątku niekorzystny i zastraszający. Krystyn Zahojski wnika w interesy Kromiłowa