Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No dobrze, dobrze, cieszę się razem z tobą. Oto jest ów Tomek, o którym panu opowiadałam — zwróciła się do Dębosza.
Powitał chłopca serdecznie.
Dobry nastrój powrócił. Rozmowa z Tomkiem, potem oglądanie jego rysunków, robót z gliny i drzewa zaciekawiły Andrzeja. Niektóre z tych wytworów zdumiały go poważnie, a gdy Tomek wyszedł na obiad, Dębosz rozmawiał o nim z Kasią i słuchał jej projektów, dotyczących kształcenia chłopca.
— Czy pani pokazywała już komuś kompetentnemu te drobiazgi? — spytał.
— Właśnie, że jeszcze nie. Wuj Mohyński obiecał odwiedzić mnie ze znajomym rzeźbiarzem, by mu pokazać te pierwociny dyletanckie, lecz zasługujące bardzo na uwagę. Ale jak dotąd... Gdy pojadę do Lwowa, załatwię to sama. Od jesieni pragnęłabym oddać Tomka na jakieś początkowe studja, oczywiście przedewszystkiem do szkoły we Lwowie, gdyż obecnie uczęszcza do naszej powszechnej, wiejskiej. Warto i trzeba go kształcić, bo to wyjątkowo zdolny dzieciak. Prócz rzeźb widział pan jego rysunki?
— Tak, bardzo ciekawe.
Andrzej zapalił się do zamiarów Kasi i znać było na nim wielkie podniecenie. A ona, w pewnej chwili rzekła do niego, patrząc mu w oczy z niewymownym wyrazem.
— Czy pan pamięta słowa swoje wypowiedziane do mnie kiedyś, gdyśmy jeszcze wspólnie układali wielkie plany społeczne: „Są wśród nas siły i talenty ukryte jak cenne minerały w ziemi“. Gdy odkryłam zdolności Tomka słowa te przyszły mi na myśl odrazu i zachęciły do zajęcia się nim.
— Pani zapamiętała te moje słowa?... — rzekł cicho ze wzruszeniem...
Ale odrazu jakby się skarcił sam za głośne wyjawienie swej myśli, odrzucił głowę i dodał prędko.