Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A i w onej Wenecji był i na grobie św. Antoniego i w Neapolu.
— Byłeś i w Wenecji i w Neapolu?... Toś ty ogromną podróż zrobił, Jędrek.
Andrzej był nieco zmieszany.
— A tak, nadłożyłem drogi, ale chciałem skorzystać, by zobaczyć Wenecję.
Strzelecki zauważył, że Dębosz nie chciał się rozwodzić zbytnio nad tą podróżą i skierował rozmowę inaczej. Po obiedzie Strzelecki przed wyjazdem rozmawiał jeszcze z Dęboszem, stojąc przy jego biurku.
W pewnej chwili spostrzegł fotografję grupy studenckiej i wziął ją do ręki.
— Koledzy z architektury?
— A tak!
— Kto to jest ta panna obok ciebie, bardzo miła dziewczyna. Trochę w typie mojej żony. Może dlatego zdaje mi się, że ją gdzieś widziałem. Jak się nazywa?
— To panna Katarzyna Zahojska.
— Zahojska?... Czy z Kromiłowa?
— Tak jest.
— No, to znaczy obecnie Zebrzydowska. Przypominam sobie teraz. Widziałem ich fotografję w pismach, gdy był ich ślub. Tak, tak, i nawet mówiono, że ona inżynier-architekt. Ciekawe! Czy i jego znasz?
— Zebrzydowskiego? nie, ale widziałem go.
— Jakże oni żyją z sobą, czy mieszkają w Pochlebach?
Strzelecki spojrzał na Dębosza i ujrzał łunę krwi na jego twarzy. Andrzej patrzył na fotografję.
— Nie, ona mieszka w Kromiłowie a on... na całym świecie!
— Taak? To znaczy War po staremu Warem. Dzieci są?
— Nie, i Pochleby zdaje się już upadają.
— Chyba już leżą, bo upadały od bardzo dawna.