Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ot mrzonki frywolne, śmigające, jak różnobarwne ćmy nad rozpaloną niezdrowym płomieniem wyobraźnią naszego jestestwa. Odczuwa się coś w rodzaju gorączkowego snu fantazji, także lekkiej, niby płatek miki przezroczystej, przez którą można dostrzec taką samą odległość do grzechu co i do cnoty. Słowem, jest to powiew łajdackiego zefirku, drażniącego nerwy, takie charivari w umyśle i duchu. Bywa to niekiedy miłe, nieprawdaż?...
— Hm — mruknął Oktohama bez przekonania — ale przy większem napięciu czar tej muzyki, jak pani nazywa, może zaprowadzić na próg piekiełka... i bagienka.
— Tego ja znowu nie rozumiem, panie, i tak wielkich właściwości deprawacyjnych charlestonowi nie przyznaję...
Oktohama wskazujący palec prawej ręki zwrócił ku mnie ruchem gwałtownym, jakby mierzył we mnie sztyletem.
— Oto trzecia alternatywa działania muzyki, nie wytłomaczalna przy Wagnerze, za to przy tej oto muzyce zupełnie zrozumiała. Określenia pani może są słuszne, ale ja odczuwam inaczej. Pani tę muzykę określa razem z tańcem oczywiście, jako zabawę, która nasuwa takie i takie wizje, takie wywołuje wrażenia, odczucia, raczej miłe, pogodne i nie zawierające w sobie jadu trującego. Ja przeciwnie dostrzegam w niej jad zgubny, za-