Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wpijały się w jego oczy z tak zachłanną ciekawością, z tak głęboką myślą i pytaniem, że przejmował go ten wzrok dreszczem niepokoju. Parę razy chciał zapytać Hinduskę, co ją w nim tak bardzo interesuje, ale zawsze się powstrzymał wiedziony jakąś ostrożnością, której znaczenia nie pojmował.
W oczach dziewczyny nie było zalotności, była tylko mądrość niesamowita. Coś szczególnego było w oczach tej Hinduski. A co najbardziej zdumiewało Konrada, to, że ilekroć razy stan jego duchowy pogarszał się, ilekroć razy nie mógł sobie dać rady z psychiką własną i nie pojmował psychiki Eny... wtedy prawie zawsze spotykał Hinduskę na swej drodze i już zaczynał wierzyć, że jej oczy wołały go ku sobie, by mu wlać do duszy dziwną otuchę. Dziwną, gdyż połączoną z niepokojem, tak samo nierozdzielnie, jak światło złączone jest z mrozem lub z upałem dnia. Po każdem spotkaniu Hinduski, Konrad doznawał nieprzepartego porywu pójścia za nią. Coś go ciągnęło. Była to niezwykła ciekawość, tajemnicza siła popychająca go nadprzyrodzoną, hypnotyczną władzą. Opierał się jej długo... wreszcie nie znalazł już w sobie siły do oporu.
Było to również o zachodzie słońca, kiedy Ganges nabiera połysków metalicznych stalowo-bławych i pełznie sennie jak wielki wąż, skręcając i rozkręcając leniwie swe dzwona. W od-