Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czerwoną twarz małpki. Zawieszona ogonem na bambusowej gałęzi małpka, zwinnie huśtając się, wykonała skok na jego piersi. Zajrzała mu w twarz figlarnie, roześmiała się. Z potwornym grymasem wyszczerzonych zębów, podrzuciła się znowu na bambus, gdzie zaczęła skrzeczeć przykrym rechotem. Konrad zerwał się z fotela zdenerwowany. Zaklął szpetnie i schowawszy list Eny poszedł brzegiem rzeki.
Godzina była przedwieczorna, przesycona upałem dnia. Złote łuny na skłonie nieba, nabierały leciuchnych tonów purpury. Jaskrawa nitka bramowała brzegi obłoków.
Ganges lśnił i mienił się ciemnym szafirem szmelcowanej stali. Sine fale spiętrzone lekko, łamały się jak blacha. W oddali zwisała nad rzeką ciemna linja mostu kolejowego a poza nim na tle seledynu nieba majaczyła biała wizja miasta Benares. Gęstwa wież, wieżyczek, smukłych kolumn, świątyń, pagód, pałaców tworzyła rzeźbę koronkową jakby utkaną z mgieł i oparów, która na wschodniej stronie nieba rysowała się bajką cudowną. Zdawało się, że pierwszy podmuch wiatru rozwieje ją w nicość. Słońce, zniżając się ku zachodowi, rzucało na rzekę i miasto refleksy złoto-morelowe. Biała fantazja strzelistych marmurów nasiąkała żywszą barwą delikatnej purpury.
Benares wydawało się mistyczną grupą lamp alabastrowych, w których płonął ogień boski.