Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

której słońce krzesało iskry o bezcennych barwach kamieni. Strop szafiru nieba bez plamki obłoku, miał przeczystość i blask kryształu. Ale Konrad był pogrążony w mroku jakby te blaski dokoła cofnęły się od niego daleko... oddając go nocy.
— Czy to prawda... czy to przewidzenie? — powtarzał sobie ciągle głośno, i to proste pytanie przejmowało go chłodem. A dokoła wrzało życie. Na olbrzymich palmach otaczających bungalow, wrzeszczały i kłóciły się małe, zielone papużki, a na bambusowych drzewach kołysały się małpy z chrypliwym pokrzykiwaniem. Roje motyli jak płatki kwiatów krążyły dokoła korkowego hełmu Konrada. Białe ściany domostwa błyszczały w słońcu jak marmur, oplecione ljanami zieleni i kwiecia. Dokoła bungalowu stróżowały kokosy i mirty.
Wtem rozległ się niezwykły, ostry krzyk i z gąszczów soczystej zieleni wypadł olbrzymi paw, paradując rozwiniętym ogonem, sadzonym klejnotami i pusząc się majestatycznie. Wnet zoczyły go małpy i nuż przedrzeźniać a puszyć się tak samo i jeżyć sierść. Głowy o brzydkich, płaskich, sinych twarzach podnosiły dumnie do góry.
Wszczął się krzyk, pawi przybyło więcej a małpy rzucały na nie orzechami kokosów.
Konrad patrzał tępo na zwierzęta jakby nic nie widząc i nie słysząc. Mała ulubiona papużka