Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówi po naszemu, nie na byle plebanji takie wino dają.
— Pewno! pewno! — ale i nie każdy proboszcz tyle wypije co ty, dobrodziejuniu mój — odrzekł chwiejnym głosem ksiądz Kłosik.
— Pij, nie pytaj i dla ciebie wystarczy! Cóż ty znów Felku? Wlepiłeś ślepie w okno i milczysz, jak ten okoń cudowny, śpisz to już czy co?
— Nie, wuju, tylko myślę sobie, myślę, że...
— Indor myślał to mu łeb ucięli... ale na Wielkanoc oczywiście. Słyszysz Felku? Myśli są często niedobre, grzeszne! Myśl to prosta droga jak strzelił, do piekła. Najlepiej zrobisz, nie myśląc. Jedz co masz przed sobą i nie myśl a będziesz zdrów...
Wieczerza była na ukończeniu. Na oknie z zewnątrz co raz grubsza narastała warstwa śnieżna. Wtem ksiądz Feliks powstał nagle i rzekł cicho.
— Wuj i ksiądz proboszcz pozwolą, pójdę przygotować się do nabożeństwa.
— Co robisz warjacie! a mak z łamańcami? zwarjował chłop!
— Mam już... dosyć... jestem za syty...
Skłonił się lekko i opuścił pokój.
— Zaraził się od Marcina humorami! Słyszane rzeczy, wilji nie skończyć! Toż cymbał jest!