Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyrodnik i myśliwy. Ksiądz Marcin odwiedził go po raz pierwszy w sprawie czytelni ludowej, którą Merwicz zainteresował się odrazu. Odtąd bywali u siebie często, co także irytowało niesłychanie proboszcza. Merwicz nigdzie nie bywał wogóle a proboszcza nie cierpiał i tendencyjnie unikał wszelkich z nim stosunków. Przyjaźń wikarego z „warjatem“ z Rządek, bo tak nazywał Merwicza, wydawała się Szulskiemu podejrzaną.
Wszak „warjat“ miał stosunki duże i rozległe, nie tylko wśród osób świeckich, ale i wśród dostojników kościoła.
Ba!... gdyby nie Merwicz, może już ksiądz Marcin nie rządziłby się jak szara gęś w Krośni i nie denerwował proboszcza. Ale ta przyjaźń była kością w gardle Szulskiego i jego kolegi z następnej parafji, z Załupia, księdza Kłosika. Proboszcz ten, analogicznie do swojej kolosalnej tuszy, powinien był raczej nazywać się stogiem lub stertą.
Obaj proboszczowie tłumili w sobie niechęć i złość bezradną względem księdza Marcina, ale nic mu zarzucić nie mogli takiego, coby mu zaszkodziło wobec zwierzchności duchownej.
Szulski dla odróżnienia od „warjata“ z Rządek, nazywał Marcina „fiksatem“ i niestety musiał poprzestać na osobistem dokuczaniu mu, jak tylko mógł.
Wikary odczuwał wrogów w obu proboszczach, lecz nie zdradzał się z tem nawet przed Merwi-