się, choć odrazu zaczęła wykazywać zdumiewającą, zręczność i siłę. Książę niestrudzenie udzielał jej wskazówek i patrzył na nią z takim wyrazem twarzy, jakgdyby pragnął przeistoczyć na ten moment jej ręce w swoje, by zaspokoić jej zapał, jej fantazję. Zabawa trwała w najlepsze, Gizella cieszyła się jak dziecko i z okrzykami radości coraz umiejętniej rzucała lasso. Rykossi rozbiegli się w różne strony, by płoszyć stado. A wtem jeden źrebiec zgoła przypadkowo schwytany przez nią szarpnął się tak silnie, że Gizella zachwiała się i omal nie straciła równowagi. Sweno podtrzymał ją i szybko odmotał lasso z jej rąk. Na dłoniach jej ujrzał czerwoną pręgę i silnie odciśnięte ślady sznurów. Zmarszczył brwi.
— Dosyć! To nie na siły najmiłościwszej pani. Jak mogłem nie przewidzieć tego.
W momencie tym byli sami i tak blisko siebie, że Sweno, nie zdając sobie sprawy z tego, co czyni, rozchylił obie dłonie Gizelli i unosił je wyżej do ust. Ona milczała. Spojrzał w jej oczy mocno, drapieżnie i naraz, pochyliwszy się, wtulił gorące swe wargi w te dłońki zmęczone i drżące z wrażenia czy wysiłku. Ale była to chwila krótka jak błysk. Sweno uniósł głowę, smagła cera jego o złotawym tonie pociemniała od fali krwi. Gizella delikatnie wysunęła ręce z jego rąk. Spojrzeli na siebie z pewnem zakłopotaniem i odeszli razem w stronę namiotów. Zanim zdołała wymówić słowo, gdy nagle rozległ się tętent i Rykossi zaczęli biec w stronę obozowiska, wskazując coś poza sobą, w stepie. W dali ukazało się kilku jeźdźców. Twarz Gizelli omroczniała.
— Dwór! Zawsze mnie znajdą! — cisnęła z irytacją.
Istotnie do obozowiska sadzili co koń wyskoczy dworzanie z księciem Wenuczym na czele, szambelan Phalwi i hrabia Hunzagi, wielki koniuszy królowej. Nagle uśmiech swawolny rozjaśnił znowu twarz Gizelli. Błysnęła tym uśmiechem na Swena porozumiewawczo, podbiegła w stronę jadących, zamierzyła się z impetem i cisnęła lasso na jednego z cwałujących koni, kierując się krótką, ustną wskazówką księcia. Osadziła na miejscu wierzchowca trafnym rzutem. Okrzyk radosny wybiegł z jej ust. Schwytany jeździec szarpał się i walczył z koniem, reszta dworzan dopadła obozowiska. Pozeskakiwali na ziemię.
— Wasza królewska mość — zawołał zadyszany książę Wenuczy. — Byliśmy zrozpaczeni szukając cię w stepie.
— Ależ jestem wśród przyjaciół, najspokojniejsza i wesoło się bawię.
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/22
Wygląd
Ta strona została przepisana.