Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Widok niezwykłych podróżnych o twarzach, uderzających urodą, widocznie stropił i zajął rozbawionych gości, bo zaniechali rozmów i, rozparłszy się za stołami, utkwili oczy w przybyszów ciekawi, kto zacz są i skąd przychodzą. Na chwilę w oberży zapanowała cisza, przerywana tylko ustawicznem pykaniem fajeczek i skwierczeniem kaganków. Ale trwało to krótko.
Gwar wkrótce ożywił się znowu, buchnęły śmiechy i piskliwe głosy dziewcząt, ten i ów z górali jął wołać wina. Przy którymś ze stołów odezwała się na nowo wesoła piosenka góralki i powtarzający za nią zwrotki chór głosów męskich.
Znalazłszy się w nieznanem dotychczas otoczeniu oberży, w izbie pełnej wrzawy i zapachu łoju, pomieszanego z wyziewam i wina i tytuniu, Gizella była oszołomiona. Zarazem jednak bawiła ją tak niezwykła przygoda, jak rozmowa księcia ojca za jednym stołem z prostakiem oberżystą, jak przebywanie pod jednym dachem z pijącymi wino góralami, jak widok ludnej i gwarnej izby, jak wreszcie to, że zjawiła się tu wśród nocy nieznana i zniknie stąd jutro o świcie, niepoznana przez nikogo. Czy istotnie niepoznana?...
W kącie izby stał wsparty na siekierce góralskiej młody dorodny chłopak o postawie smukłej, junackiej i oczach czarnych, jak toń leśnej rzeki, głębokich. Patrzał na Gizellę z bezsłownem uwielbieniem, z jakąś zapamiętałością, a kiedy zwracali się do niego ci i owi ze znajomków, nie słyszał pochłonięty zjawiskiem, zatopiony, zda się, w tęsknem rozmarzeniu. Wzrok miał tak uparty i przenikliwy, że księżniczka szybko zwróciła nań uwagę. Spojrzała mu bezwiednie w oczy, a on jakby zadrżał, przymknął powieki i poczerwieniał. Po chwili znowu podniósł oczy, lecz już nieśmiałe, spłoszone; usunął się trochę na bok, wsparty ramieniem o ścianę i tak pozostał, jak posąg zachwytu, zdziwienia i pogańskiego w swej prostocie nabożeństwa.
Tymczasem wesoła pieśń góralska porwała całą izbę w jakiś szalony takt, w wir, w ogień, w bujne, jak ta natura gór arwijskich, rozkołysanie. Gizelli wydało się, że to wicher halny jął wyprawiać harce w dolinach, w borach i na turniach, że to dudnią kaskady, spadające z urwiska na urwisko, że świat cały stał się grającym instrumentem i grzmi i wyrzuca z gorącej swej piersi melodję życia radosną i skoczną. W ciemno-szafirowych jej oczach przepięknych zadrgały blaski podniecenia, na policzki wystąpił rumieniec, usta rozchylił bezwiedny uśmiech dziecięcy.