Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jedziemy niż w Cap-Martin, tramwajem z Mentony. Zresztą morze potęguje wyżynę. Muszę tu być jeszcze piechotą. Cóż za piękna dolina! Okrążamy ją, prawda?...
— Tak, aby znowu wjechać na tamtą skałę. A tu w dolinie mała wioseczka, kilka chatek, jak klatki. Cała wioska jakby w klatce, wśród skał tylko i morza.
— Jakże tu ładnie!
— Przyjedziemy tu powozem, zrobimy kiedy spacer po drodze wyższej, zwanej Route de la Corniche. Dziś tylko przelatujemy. Chcę pani pokazać najpiękniejsze widoki w innych warunkach.
Rzuciła mu wdzięczne spojrzenie, podziękowała uśmiechem.
— Nadużywam pańskiej grzeczności, wszak pan już to wszystko zna?...
— Gdy zwiedzam z panią, zdaje mi się, że pierwszy raz, udziela mi się zapał pani. Pani jest niezmiernie wrażliwą i entuzjastką.
— Panie Horski, czy mamy się już szykować na śmierć? — spytał nagle Nordica odwrócony od nich.
— A czy to ja mam być pańskim aniołem zwiastunem śmierci?
— Właśnie obawiamy się, że pan jest naszym Haronem, morze Styksem, zaś automobil łodzią, na której zawiezie nas pan do wieczności — wołała Lora.
— Skądże podobne przypuszczenie?....
— No, bo rozmawiacie państwo z sobą tak żywo, że nas ogarnia strach. Przebywamy miejsca niebezpieczne.
— Niech pani będzie spokojną, nie grozi żadne niebezpieczeństwo.
— Czy i panu także?...
Dwuznaczne pytanie Nordicy, Horski zbył milczeniem. Andzia nie odzywała się więcej jakby spłoszona. Lecz Oskar w dalszym ciągu objaśniał ją, wskazując widoki tak malownicze, jakby natchnieniem anielskiem rysowane. Minęli Beaulieu, istny raik ziemski. Rzucały się tu w oczy różne zakątki cieniste, tarasy nad falą, oplecione pnącemi różami, caprifolium i powojem barwnym. Wille wśród kwitnących migdałów, pomarańcz i ciemnych cyprysów. Wszędzie przepych natury, jakby uśmiech jej słodki, czy pieśń. Jeden zachwyt. Wybrzeża malowane krasą i poezją. Wszystko walczy tu z sobą o piękno, trwa wieczna rywalizacja o własny czar. I niebo lazuru pełne i kryształu, a tak czyste, że nawet obłoczek nie śmie się splamić. I morze, jakby rozpuszczone turkusy z szafirami pod siatką złotą, gwiazdami tkaną, a niezgłębione, a potężne, uśmiechem nęcące, a jednak groźne, Potęga uroku i siły. I zieleń barwna, tonowana i biel przeczysta misternych willi, rdzawo-różowe skały i mnóstwo niezliczone cudów. W Villefranche w porcie stała eskadra fran-