Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
VII.
Spotęgowany urok.

Poranek był słoneczny i ciepły, pachnący wonią morza. Wiatr południowy dmuchał lekko na błękitne fale, pędził je ku brzegom, rozpryskiwał w białe pióra pian. Monotonny plusk, rzucanie zwałów przezroczo-lazurowych wód na piasek miało swą muzykę odrębną. Coś rzeźwego wnikało razem z tym szumem do okna pokoju Tarłówny. Budził ją ze snu rozkosznem wołaniem potężny a słodki głos morza. Rozlewny jakiś był ten głos, sycił radością życia. Śpiewało morze pieśń wiekuistą poranku, a taki miało ton swobody i czarów pełen, że poiło pragnieniem życia, wzywało do życia.
Morze złotem się krasiło, syciło błękitem. Handzia odurzona fal rozgwarem podniosła powieki ciężkie od rzęs i żwawo wyskoczyła z łóżka. Podbiegła do okna. Szczęknęły żaluzje rozsunięte gwałtownie, kaskada świetlna buchnęła po pokoju. Andzia stała jak w glorji. Roztworzyła okno szeroko, ramiona wyciągnęła do morza.
Z piersi jej wydobył się jakby krzyk młodości i ockniętego życia.
— Morze ukochane jaką ty masz potęgę!...
— Jaką władzę rozpościerasz nad duszami ludzkiemi.
— Morze mocarne... ile w tobie piękna!...
— Każda twa fala to urok cały, każdy twój głos to upojenie.
— Ach, jak ty działasz ożywczo!
— Morze cudne! Morze moje!...
— Od ciebie o morze, morze, płyną na mnie światła, ciepła, płynie blask....
— Tak mi koisz duszę...
— W twej roztoczy wonnej smutek mój zatapiasz... leczysz straszny ból.
— Morze ukochane, czyż ty mnie miłujesz, że mi dajesz swój przedziwny lek?...
— Że tak złotem mnie opylasz?...