Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W takiej pustce, wśród oliwek i skał tylko?... Jeśli pani zechce pójdziemy kiedy piechotą do la Turbie, dróżką, która się wije wśród gajów oliwnych. Wjeżdżamy teraz na wiadukt, stąd widoki najpiękniejsze. Morze leży spokojnie jak namalowane, nie widać żadnej fali; zdaje się być zupełnie martwą taflą niebieskiego szkła, albo płytą z lapis lazuli. Życie morskiej toni zastygło. Co to znaczy odległość.
Andzia odwrócona w stronę przeciwną kierunkowi jazdy, nie traciła z oczu ani jednego szczegółu, otwartej przed nimi panoramy.
Wpatrywała się długo i uważnie.
— Ma pan słuszność! — Monte-Carlo i Monaco jest teraz zupełnie obrazkowe, stoi cicho, w grze kolorów, właściwie w jednym tonie błękitu. Gdyby nie obłoki płynące nad nami, miałabym wrażenie, że patrzę na kartę z widokiem przez powiększające szkło, albo, że jestem ptakiem i bujam na skrzydłach.
— Och, ta jazda chropawa po szynie zębatej nie daje uczucia lotu, nie jest to przyjemne, ale pewne; lokomotywa idzie jak po drabinie w górę. Podjeżdżamy już. O widzi pani ten różowo-ceglasty gmach, to hotel Rive de Ver, styl jakiś wschodni, a dalej ruiny i wieża.
— Podniebna okolica, oryginalnie tu i pięknie. Pójdziemy do ruin prawda?...
— Dlatego przyjechaliśmy, aby wyzyskać tę górę dla... naszych wrażeń.
Spojrzała na niego niepewnie.
— Pan tu już wszystko zna... więc...
— To też mówię w liczbie mnogiej, dla naszych wrażeń. Nie robię z siebie ofiary, proszę wierzyć. Jesteśmy na miejscu.
Pociąg stanął. Wysiedli przed małym budyneczkiem stacyjnym i poszli uliczką na okrągły placyk, na szczycie wysuniętej góry, nad głęboką rozpadliną z widokiem na morze, Monte Carlo, Monaco, Cap Martin, po bokach zaś i z tyłu na góry rudawe, hen, w dal idące. Z prawej sterczała wydatnie ze skał bryła olbrzymia stromo ścięta, jak duży łeb potwora, zwana tete de Chien, którą widać z każdej miejscowości w Monte i w Monaco i wszędzie wydaje się blisko. Plac ten niby małe forum odgrodzony był od przepaści okrągłym murem, z wysuniętą na wewnątrz ławką cementową tak samo kolistą jak i mur.
... Panna Ewelina ulokowała się zaraz na ławce oznajmiając, że nie ruszy się stąd, aż do odjazdu. Andzia podziwiała widoki.
Horski rzekł:
— Chodźmy lepiej w góry, do ruin, tam ciekawiej.
Po za budką przekupnia wrzeszczącego głośno pochwały swych okolicznościowych towarów, poszli na prawo w stronę różowo-ceglastego hotelu. Szli prawie na stoku góry. Rosły tu trawy grube i jakieś drobne kwiatuszki, Andzia zrywała je z