Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzy, poleciła mi spieniężyć ten klejnot dla zaspokojenia jeszcze raz fantazji pana, która chyba będzie ostatnią. Bez wiedzy pani Anny oddaję panu osobiście te perły, jako dowód całkowitej ofiary pańskiej żony, na jego korzyść. Proszę już na nic więcej nie liczyć.
Wtłoczył pudełko w rękę Horskiego. Oskar z zimną krwią postawił je obok na stoliku.
— Dobrze, to załatwione, a teraz raczy pan wytłumaczyć mi się, jakim prawem przemawia pan do mnie w ten sposób i wchodzi w atrybucje moje względem mej żony?...
— Już mówiłem, skłania mnie do tego życzliwość dla niej i współczucie.
— To mi nie wystarcza, panie, nawet z dodatkiem przyjaciela intime, którego się w panu domyślam, przyjaciela i pocieszyciela.
— Proszę, niech się pan rachuje ze słowami i... nie uwłacza czci własnej żonie. Zasługuje ona na najwyższy szacunek.
— Nie wątpiłem o tem, ale teraz wątpię zawdzięczając pańskiej interwencji, bardzo podejrzanej i nie na miejscu.
— Jak pan... powiedział?... — spytał Drohobycki, dusząc się z wściekłości.
— Osobą swoją i zbyt śmiałem wtrącaniem się w moje prywatne sprawy rzuca pan cień na cześć mojej żony. Brudzisz ją pan w mych oczach, plugawisz.
Drohobycki oszalał; wyrwał błyskawicznie portfel z kieszeni i rzucił Horskiemu prawie w samą twarz swoją kartę, na której szybko napisał ołówkiem adres paryski.
— Takie obelgi zmazuję tylko na placu — wybuchnął.
Horski wykonał ukłon sztywny z szydzącym i ciekawym grymasem w twarzy.
— Nie omieszkam skorzystać z łaskawie udzielonego mi adresu. Adieu.