Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Piękna... przepiękna... Lorda... cudna jesteś... rozkoszna ty... filutko...
Podłaził do niej skradającym się krokiem... żebrał... dławił się namiętnością.
Wtem Lora, która miała już tego dosyć, spojrzała na zegar z nimfą w objęciach fauna, stojący na konsoli.
— Ach już czas, muszę pana pożegnać. Dobranoc panu.
— Jakto?... Wszakże mieliśmy razem spędzić wieczór?... wybełkotał z głupowatym uśmiechem.
— Wieczór skończony, już jest dwunasta godzina.
— Czyż to późno?... czyż tylko tyle?... moja piękna... moja rozkoszna...
Objął Lorę chciwemi ramionami i zdusił w nich, usta jego półotwarte mlaskały zmysłowo tuż przy jej twarzy. Ciągnął ją ku sobie, oczy świeciły mu strasznie. Rzęził lubieżnie.
— Przecież ty... dziś dla mnie... dla mnie.... Lorcia... pocośmy tu przyszli?... ja rozumiem... ty figlarzu... ty....
Lora parsknęła śmiechem, odpychając go tak silnie, że aż się zatoczył.
— A to mi się udało! Hahaha! Cóż stary bałwanie myślałeś, że ja chcę ciebie skaptować, że pragnę z tobą romansu?... Idjota, osioł! Myślałeś, że ja się dla ciebie ubrałam w ten negliż, żeś podziałał na mnie, żeś mi nerwy poruszył? Nie kotku ubierałam się nie dla ciebie, tylko najpierw do restauracji, gdzie mnie wszyscy znają, a teraz dla kogoś, na którego oczekuję i który lada chwila nadejdzie. Rozumiesz pocośmy tu przyszli?... At o cymbał! Nie dla ciebie, nie, stary szympansie! Wstrętny jesteś dla mnie, ohydny i plugawy. A to głupiec, a to bałwan dopiero. Ha, ha, ha!
Kościesza osłupiał, stał bez ruchu i patrzał na śmiejącą się Lorę, nie wiedząc co z sobą począć. Ona zaś przeszła w ton ironiczny. Szydziła z niego.
— Widzisz pan jaką ja mam moc i co potrafię robić z wami nawet dla żartu, dla pustej zabawy? A co stary lubieżniku! ostrzegałeś Andzię, że mieszka u kokoty, nasyłałeś tu swoich szpiegów, moralisto bezwstydny, Jasia zabiłeś swemi odkryciami, bo ci zawadzał, bo chciałeś go usunąć tak, jak zgładziłeś Olelkowicza, żeby Annę zdobyć dla siebie, ją i jej majątki, czuły ojczymie, tkliwy opiekunie. Myślisz, że nie wiem o wszystkiem? I na Horskiego obmyślałbyś sposoby godne ciebie, gdyby zawiadomili cię wcześniej o swych zamiarach. Ale nic z tego miły ojczyku, wymknęła ci się Andzia i jej majątki; z Horskim musisz się liczyć a Chwed’ka już niema. Hahaha!
Kościesza stał jak martwy, przygwożdżony jej słowami.
— Widzisz, wiem wszystko. Wiem stokroć więcej, bo nawet to jakeś się obchodził z Izą Tarłową, wiem od mamy. A