Samochód zakurzony zatrzymał się przed willą Nordiców. Lora wyskoczyła zręcznie i ściskając dłonie mężczyzn, którzy jechali dalej, rzuciła krótko:
— O ósmej będę w Kasynie.
Wbiegła do przedsionka. Lokaj rozbierając ją, oddał jej bilet wizytowy.
Nordicowa spojrzała na kartę.
„Teodor Kościesza“.
Zdziwienie odmalowało się na jej twarzy.
— Kiedy był ten pan?
— Przyszedł przed kilku minutami i czeka w salonie.
Lora zastanowiła się chwilę.
...Okna salonowe wychodzą na morze, czyli, że Kościesza nie mógł mnie widzieć podjeżdżającą. To dobrze.
— Zameldować mnie dopiero wtedy, gdy każę, — rzekła do lokaja.
Poszła do siebie i jęła się ubierać z nadzwyczajną starannością, w kostjum spacerowy, bardzo elegancki. Na ślicznie uczesanej głowie upięła wykwintny kapelusz, niesłychanie podnoszący jej urodę. Zarzucała na ramiona płaszcz strojny, jedwabny i stanęła przed lustrem. Uśmiech złośliwy błysnął na jej ustach...
— Poczekaj, stary szympansie!...
Zeszła do przedsionka i z hałasem, szumnie, wstępowała na schody wiodące do salonu.
Służący zameldował krótko:
— Madame.
Lora z biletem w ręku weszła do sali. Kościesza stał naprzeciw niej ciężki, pochylony naprzód, jakby złom skalny z gruba toporem ociosany. Zdumiał ujrzawszy Lorę, piękność jej uderzyła go. Ona chwyciła go za ręce.
— Witam pana. Pan czekał?... Wróciłam właśnie ze spaceru. Cóż za miła niespodzianka; pan w Monte Carlo! Jakże
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/214
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
XX.
„Szympans“ w Monte-Carlo.