Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Uniosła powieki. Tak, patrzał na nią ukośnie, z pod rzęs rozbawionym wzrokiem jakby się ciesząc.
...No, nareszcie! Skończona historja.
Ksiądz przemówił do nich parę słów cichych, życząc szczęścia i znikł w zakrystji.
Horskiego i Andzię otoczyli znajomi. Posypały się życzenia. Lora ścisnęła razem ręce państwa młodych.
— Niech wam będzie dobrze z sobą...
— Chyba pani w to nie wątpi?... — uśmiechnął się Oskar.
— Wątpię we wszystko, co ma być trwałem.
Wyszli z kościoła, samochód podjechał z szumem. Andzia żegnała się z panną Eweliną tonącą we łzach.
Lora rzekła do Horskiego:
— Spodziewałabym się prędzej, że pan Kasyno wysadzi dynamitem, że wywoła rewolucję w Monaco, niż to, że ujrzę pana przy ołtarzu.
— Bardzo marne pojęcie o mej wszechstronności.
— Tak. Potrafi pan być wszechstronnym. Przekonałam się.
— Pani Loro, nie wolno się na mnie mścić. Odeszłem w tej chwili od ołtarza — zażartował.
Nordicowa złapała odpowiednią chwilę i rzuciła mu do ucha syczące słowa.
Jeśli pan będziesz wierniejszym i stalszym mężem niż kochankiem, uwierzę w zjawiska najmniej prawdopodobne.
— Czy i w takie, że są różne typy i kategorje kobiet i różne dla nich względy?...
Lora zbladła.
Horski z uśmiechem złośliwym uchylił przed nią kapelusza.
— Dowidzenia pani.
— Miłej podróży — sarknęła podając mu rękę.
Żegnając Andzię, Lora rzekła:
— Jeśli wasz miesiąc miodowy nie zdoła rozproszyć angielskich mgieł, wracajcie na Coté d‘Azur.
Gdy Horski pomagał żonie wsiadać do samochodu, nagle stanął przy nim, jakby z pod ziemi wyrósł chłopak z naręczami przepysznych róż, anemonów, storczyków i innych wspaniałych roślinnych okazów Riwiery. Horski wziął kwiaty z jego rąk i ciężkie, pachnące więzie złożył na kolanach Andzi. Opadły jej aż do stóp, wielki pęk wykwintnego kwiecia rzucił za jej plecy.
Anna zdumiona podziękowała mu uśmiechem wzruszenia.
— Tres chic! Un vrai gentleman! — zawołał D‘Escars.
— To był śliczny giest panie Horski! — krzyknęła Lora. Jestem w osłupieniu, bo zaczynam wierzyć w nieprawdopodostwa.
Oskar siedząc już w samojeździe kłaniał się kapeluszem.
— Dowidzenia Lińciu do czerwca, w Warszawie — wołała Andzia.