Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

...Co to za postać w tych pyłach słonecznych?...
...Czyja to twarz na piętnach liljowych?... Spływa... opływa...
Sylwetka znajoma, owal szczupły, jakiś trupi... Oczy patrzą martwe... zasnute.
... Jaś!... To Jaś... Boże!.
Zakryła oczy i padła na krzesło przerażona.
... Wyjadę stąd jaknajprędzej — szepnęła zbielałemi wargami.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po ławicy piasku nadbrzeżnego, o który tłukły bałwany, Andzia chodziła podniecona i niespokojna. Nie bawiły ją dziś dzieci rybackie, otaczające z wrzaskiem, nawet para przyjaciół szczególnych; ośmioletnia Giania i sześcioletni Vittoro. Jedno i drugie, typowo włoskie „bambina“, kudłate, czarne i brudne. Andzia nie przyniosła im dziś ciastek i bąki nadęły się. Łaziło to za nią patrząc jej w oczy i bełkocąc po swojemu. Nie była usposobiona wesoło, natrętne smoluszki dokuczały jej. Poleciła im zbierać ładne kamyczki; podawały jej różne, jakie tylko znalazły, z zachwyconemi giestami. Gdy zaś ona niecierpliwie odrzucała je na ziemię, dzieci w tej chwili robiły pogardliwe wielce miny i jęły deptać też same kamyki, pluć na nie i wkopywać w piasek. Wyłowiły z fali butelkę zakorkowaną z resztką jakiegoś wina, pobiły się o nią i przyniosły Andzi do spróbowaniawania, zachwalając przysmak z błyszczącemi oczkami. Ilustrowały swoje zadowolenie ruchem, widocznie międzynarodowym, gładząc się dłońmi po piersiach i mlaskając językiem.
Wreszcie obrażone za nieprzyjęcie poczęstunku bambina odeszły i zaczęły gonić za uciekającemi falami.
Słońce grzało, dzień był jeden z tych, które nawet na Riwierze czarują. Gęste chmury, wędrujące podczas nocy, nie zostawiły śladu, tylko w duszy Hańdzi zasiały ziarenko niepokoju. Ono kiełkowało.
Z ogródka ozdobnego, otaczającego willę, wyszedł Horski i zbliżył się do Tarłówny.
— Pani tu, na takim upale? Ach, znowu mali lazzaroni! A to plaga!
Pogroził im laską i tupnął nogą. Dzieciarnia rozprysła się.
— Już nie przyjdą. Byłem w willi. Panna Niemojska powiedziała mi, że pani jesteś dziś cierpiącą. Czy to prawda?...
— Nic mi nie jest. Trochę gorąco.
— Mam projekt. Pojedziemy łódką na morze. To panią orzeźwi.
— Owszem. Dokąd?