Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Profanacja! Profanacja... Grzech!... Gdyby z Jędrkiem na ołtarzu ich przysięgi paliły by się gorejące ognie, ze słońca spadłe.
Gdy z Janem... zapłoną gromnice...
...Morze, morze daj poratowanie!...
...Nie bluzgaj żółcią ironji, ale ratuj mą duszę od nowej zatraty, od nowej, na całe życie... gehenny.
...Czemuż przysięgłam jego matce?...
...Jedna... kilka chwil zwłoki i byłabym uratowana. Umierająca skonałaby z rozpaczą, ale jabym nie zaprzedała swej duszy.
...Czyż dla dogodzenia umarłym, żywi mają cierpieć?...
Dlaczego Jan tego nie rozumie? On szczęśliwy, że choć w ten sposób ją zdobył, wszak jej to mówił, gdy odjeżdżała na południe. Tyle raazy jej to mówił i pisał, więc nie odczuwa jej przerażenia na samą myśl związku z nim...
Czemuż to już nie dawny Jaś, łatwy, wesoły kuzynek?...
Jaki on teraz ciężki, trudny.
Ach, jaki on groźny.
Tarłówna przechyliła się nad bulastradą i oczy suche, palące zatopiła w otchłani morskiej.
A fale ulitowały się nad nią, przycichły bałwany. Morze łyskało stalową poświatą i szmery swe tajemnic pełne, słało ku Andzi.
Rozpostarły się chmury, moty wełniste ponurych cielsk przemijały, pełzły w dal co raz rzadziej, ukazując z poza seibie księżycową tarczę.
Noc nurzała się w morzu.
Ginął w niem świat cały, morze wchłonęło w siebie niebo, chmury, zatopiło księżyc, zabrało wysunięte głęboko brzegi przylądka Beaulieu. W czeluść swą wciągnęło wszystko. Tylko wille i domy w Beaulieu i Cap Ferrat świeciły białemi ścianami, jak małe, zagasłe, księżyce. Zdawało się, że świat roztopił się wszystek w płyn matowy, ciemno-sino-szklisty, na którem migają kręgi jaśniejsze. Taką była nicość przed wyłonieniem się z niej świata.
Hańdzia ramiona splecione oparła płasko na balustradzie i przytuliła głowę do nich. Osnuł ją mrok i zatracił w sobie.
Senność owiała całe wybrzeże. Wille zapylone nocną mgławicą spały. Nie odezwał się żaden głos, nie błysnęło światło sztuczne.
Szum morza kołysał. Czasem z krańca horyzontu wód szedł pomruk głośniejszy, czasem westchnęły fale, lub chlupnął głośno bałwan rozlany o głazy i brzeg. Czasem uderzał niby huk podziemny, głuchy. Może dzieje się coś w głębinach ukrytych misterjów dna?... A może brzegiem od Eze lub Villefranche grzmi pociąg w tunelu? W tej nicości rozlewnej, chmurnej,