Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
IX.
Wiosna.

Po zmartwieniu ciężkiem, jakie przeszła po odjeździe Andrzeja, powtórnie steroryzowanego przez Kościeszę, zaczęło się dla Tarłówny życie nowe, jakby rozkwit wiosenny.
Uczucie słodkie, niewinne dla Olelkowicza nabierało mocy, potęgowało się w niej, rosło. Kartka z jego wyznaniem złożona starannie w malutki zwitek spoczywała w medaljonie złotym pod fotografią matki, który Andzia stale nosiła na szyi. Tam się nikt nie domyśli ukrytego skarbu. Na wszelkie indagacje pana Teodora o Andrzeju Andzia była głucha. Do sekretu dopuściła tylko pannę Niemojską. Z tej strony nie zachodziła obawa zdrady. Jedynie jej Tarłówna zwierzała uczucia swe dziewczęce, i pierwsze marzenia. Razem z rozkwitem tych uczuć budziła się w niej nieznana dotąd nieufność do ludzi wogóle, szczególnie zaś do ojczyma.
Imienia Olelkowicza nie wspominano zupełnie w Turzerogach, on zaś nie pokazywał się.
Nadchodziła wiosna. Dnie stały się dłuższe, jaśniejsze.
Dziewczyna zaniepokojona zaczęła tęsknić. Monotonja życia turzerogskiego nużyła ją. To, co dawniej było dla niej zwykłem, nawet zabawnem, teraz stało się nieznośnem.
Kościesza był najczęściej w kwaśnym humorze, dokuczający wszystkim i śledzący Andzię.
Ją zaś trapiła myśl o Andrzeju. Wyczekiwała zupełnej wiosny i dorocznej wycieczki do Wilczar; tęskniła do borów, do pustyń przepastnych, gdzie świat i ludzie giną z oczu, tylko zostaje roztocz zielona, wonna, dywanem rozpięta na ziemi, w górze w cudne wachlarze rozwita, szumiąca, przytulna i tęskna. Majaczyła w oczach Tarłówny panorama Krasnej duszohuby o wschodzie słońca, w łunach fioletów i różów; olbrzymie koszlawe postacie łosi przy stogach z sianem, złote pióra czapli opromienionych słońcem, gęg kaczek dzikich i suchy trzask wystrzału, jak pocisk druzgoczący przedziwną melodję świtu. Potem on, Olelkowicz, zdążający za Grześkiem krokiem elastycznym, pewny siebie, wesół i rześki, jak ów po-