Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
IV.
Szatry.

Rozpoczynał się pierwszy brzask, gdy stary Grześko prowadził swą młodą kompanię przez gęsty bór, na żerowisko łosi.
Prowadził nowemi zaułkami, jakby korytarzami leśnymi, gdzie trzeba się schylać nisko pod rzęsistą zwałą mokrych od rosy gałęzi i brnąc prawie po kolana w futrze traw gęstych zwalonych na się lub skudłanych.
Tu i owdzie przecinał im drogę strumyczek leśny, czarny, prześwitujący rudą, otoczony dokoła tłustą mazią lepkiej ziemi.
Bór szumiał, witał świt na niebie ledwo tu dostrzegalnem z po za tęgich koron sosen, jodeł i dębów. Las był zwarty i podszyty obficie, w tej zaś minucie tak gwarny i hałaśliwy, że zdawał się być miastem natury. Krzyczały zbudzone ptaki, wielka harmonja różnych tonów, gwizdań, hukań, świstów, kipiała namiętnością, czyniąc wrzawę jedyną w swym rodzaju i piękną.
Słychać było głosy czworonogów; przerzynał powietrze nagły ryk jelenia jakby poziewanie po nocnym śnie, czasem odezwało się charakterystyczne rechotanie dzików macior i kwik warchlaków przebiegających w pobliżu, raz beknął zając, zwykle mało objawiający się głosem, lecz widocznie o świcie najswobodniejszy.
Aż oto krótkie szczeknięcie, dziwne jakieś i niezwykłe. Młodzi spojrzeli na Grześka z pytaniem w oczach. On położył palec na ustach i szepnął tajemniczo.
— To lis.
Poczem zaczyna im objaśniać.
— To jest szczeknięcie starego samca, który polowanie swe ranne odbywa. Młode lisy, liszka teraz wyprowadza z jam do zbóż, uczy łowów i jak jamy kopać trzeba. Ej! żeby my tak wzięli z sobą jamniki, toby lisiąt nabrał, ile chce. Ale teraz już, jako że koniec czerwca, to i na młode wilki czas, już odssane, wartoby wybierać z gniazda i brać na łańcuch do stajni w Wilczarach, a na to, żeby konie myśliwskie z wilkiem oswajać. Żeby to pokazać panienkom borsuka, żbika, kunę, albo, ot co — rarytnego wielce rysia ale on jucha rzadko się