Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kopyszcz i tu ją ulokowano, gdyż podobno była chora. Ale i tego nie pamięta.
Minęło z górą dwa miesiące.
Odwiedzała już parokrotnie grób Andrzeja w Dubowej, lecz i tu, pod dębem, także jego grób, tu jest częściej i oswoić się nie może. Wyobraźnia jej nie jest zdolna objąć ogromu faktu potwornego, a choć go już zgłębiła, nie może się z nim pogodzić...
... Trzeba na to może całego życia?...
Zaszeleściało głośno w pobliżu.
Andzia obejrzała się.
Podchodził do niej Grześko. Rzekł głosem błagającym:
— Bojarzynko, hołubko, już dosyć smutków, da płaczu. Zimno, mróz bierze jak w żelaza, pannuńcia zmarznie a do domu szmat drogi.
Prosił ją serdecznie, po ojcowsku.
Zgodziła się. Powstała z pnia i przeżegnawszy się, uklękła na moment pod dębem z krótką modlitwą na ustach.
Tak czyniła zawsze, odchodząc stąd.
Wracali inną drogą, po za jeziorkiem.
Grześko Andzię poinformował, że konie pomarzły i że kazał Hawryłkowi przyjechać dalej, dla rozgrzewki i czekać na głównym trakcie leśnym, dokąd oni dojdą piechotą, co także będzie lepiej dla zdrowia bojarzynki.
— Boże chorony, po takiem długiem siedzeniu trzeba się przejść a rozruszać, w sankach odrazu wiatr by chwycił i źle, choroba pewna.
Poszli przez moczary, białe i chrupkie od śniegu i mrozu, dotarli do lasu i zanurzyli się w jego otchłanie. Grześko prowadził, Tarłówna postępowała za nim bez słowa. Gąszcze zwarte otoczyły ich zaśnieżoną barykadą. Jak fortece stały olbrzymy splątanych z sobą jodeł, połączonych śniegowemi arkadami. Gałęzie pojedyńcze, usłane bielą, tworzyły niby krużganki, baszty i wieże zębate na potężnych zamczyskach.
Grześko i Tarłówna nikli w ogromie boru, zakutego w biel mroźną. Majestatem tchnął las.
— A czy, Boże chorony, nie zmęczy się bojarzynka takim spacerem?...
— Nic mi nie będzie, Grześku, owszem dobrze tak iść.
— Kopno to tu nie jest, bo ja prowadzę dróżką co zwierzyna wędruje, taki przesmyk w boru, to ich gościniec. O... ile tropów, wszystkiego tu dosyć szło. Tędy się niby nie chodzi, dla tej przyczyny, żeby zwierzaków nie strachać, ale za to równo jak na trakcie.
Szli już z kwadrans Grześko się niepokoił, że wybrał za długą drogę. W tem stanął, cofnął się w tył jakby z przestrachem.