Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXV.
Przełom złowrogi.

Kościesza ocknąwszy się z długiego odrętwienia, zauważył najpierw list Andzi do Andrzeja nieskończony, zapomniany na biurku. Przeczytał go, zmiął w dłoni i chciał poszarpać, lecz się wstrzymał, wyprostował arkusz i odłożył na miejsce. Wolnym, ciężkim krokiem opuścił buduarek, poszedł do siebie. Godziny mijały. W pewnej chwili Kościesza zdziwił się, że nie proszą go na obiad. W domu panowała wyjątkowa cisza. Mało go to na razie obchodziło. Przed wieczorem zaledwo wyszedł na zwiady. Pierwszego spotkał Filipa.
— Cóż tak wybałuszasz oczy?... baranią masz minę. Czy pełnomocnik z Toporzysk wyjechał?...
Służący zdrętwiał zupełnie.
— Wy...jechał.
— Czy to dziś nie było obiadu?
Milczenie..
— Cóż ty język zjadłeś? Gadajże!
— Był.
— Gdzie jest panienka?
— Nie... niewiem.
Kościesza rzucił ramionami z pasją i poszedł wprost do panny Niemojskiej. Znalazł ją u Smoczyńskiej. Obie kobiety przeraziły się jego wejścia. Kościesza stanął na progu i rzekł sucho, do Eweliny:
— Niech pani zajmie się wyekwipowaniem Andzi, trzeba rzeczy spakować dla niej i dla mnie, jutro przed południem jedziemy. Cóż panie tak na mnie patrzą, jakbym zmartwychwstał?... Co tu się dzieje dzisiaj?...
Kobiety milczały, żadna słowa nie mogła wypowiedzieć. Kościesza trzasnął drzwiami i wyszedł szarpiąc brodę, już z pewnym niepokojem. Spotkał Januszka na ganku, zauważył, że chłopak również patrzy nań z pode łba i ma zapłakane oczy.
Nagłe, okropne jakieś przeczucie targnęło Kościeszę. Porwał malca za ramiona i wrzasnął mu nad uchem.
— Gdzie Andzia??...