Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tam wskazał jej drogę, lecz co nadal?... Wszak to nie zamknięcie kwestji. Hadziewiczowie nie mogą być stałymi jej opiekunami, choć obecnie są jedynymi.
Jest ktoś inny, najbliższy i najdroższy... Andrzej. On ją weźmie w opiekę, a wówczas już może być spokojną. On się nie ulęknie Kościeszy, nikogo, wezmą ślub i na wieki całe będą razem, nierozerwalnym połączeni węzłem.
Potężny przypływ uczucia rozkołysał serce Hańdzi. Zapragnęła całem swem jestestwem widoku ukochanego. Aby on był z nią, aby jak najprędzej! Zawiadomić go zaraz, natychmiast o swym wyjeździe z Turzerogów. Przyjedzie do Toporzysk, Andrzej drogi, Jędrek, Jędrek serdeczny! — wołało żywiołową mocą w rozegzaltowanej duszy dziewczęcej. Andzia była w promieniach cała, nie myśląc już o swych smutkach, nie rozważając przykrego położenia, żyła nadzieją, że oto idzie ku niej szczęście ogromne, że teraz zabłyśnie radość i wesele i stanie się niezmącone, niewysłowione, ich własne.
Hadziewicz zdumiał na widok zmiany jaka w niej zaszła, zdawało się, że zorza poranna skierowała na nią swój złoto-różowy wzrok. Gdy spytał ją o powód tej świetlistości wewnętrznej odrzekła wesoło, z uśmiechem pełnym pogody.
— Bo nie mam się czego martwić, teraz zobaczę pana Andrzeja i... on już mnie nie opuści.
— Oj to, to, detyno, serdeńko, takiej opieki ci potrzeba. A przemożna to tarcza i bezpieczna. Ho, ho!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Andrzej Olelkowicz po powrocie z Turzerogów, zamknął się u siebie rozwścieczony. Pomimo próśb i tłumaczeń stryja, który wstrzymywał bratanka od kroków gwałtownymh, młody pan postanowił nieodwołalnie porwać Andzię. Zapowiedział stryjowi, że zawiezie Tarłównę do Krasnosiełek, gdzie ciotka zaopiekuje się dziewczyną do czasu ślubu, ten zaś nastąpi prędko, bo Kościesza w takich warunkach zmuszony będzie ulec. Andrzej nie dbał o skandal, nic go świat nie obchodził, pragnął tylko wydrzeć Andzię z tej jaskini węża, bo przeczuł już, odgadł wyraźnie jego bezczelny plan. Że Andzia zgodzi się na ten średniowieczny sposób zdobywania szczęścia nie wątpił, wiedział, że ufa mu i kocha go nadewszystko. On szalał za nią. Przez czas walki i ciągłych zmagań się, przez tęsknotę, miłość jego dla niej wyolbrzymiała do zenitu, nie rozumiał życia bez niej, była dlań jedynym celem, natchnieniem jego ducha. Dłużej prowadzić bezskutecznej walki nie czuł się na siłach i... nie miał cierpliwości, tembardziej, że walka wyczerpana, Kościesza sam mówił niedwuznacznie, iż chce wyjechać, — nie pojedzie przecie sam. Skryje ją gdzieś za granicą i będzie ją bezpiecznie osnuwał siecią swej podłej intrygi. Więc nie tylko porywać ją dla siebie, ale trzeba ją ratować. Co powie na to opinja ludzka, to drobno-