Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Domyśla się tylko. Zaszła dziś rozmowa, która chyba upewniła go w moich uczuciach. Zresztą nie wiem. Mnie, Lorce i starszym paniom, zabronił wyjść do pana, Lora zaśmiała się tak głośno, żeby pana upewnić, że jednak jesteśmy w domu.
— Cóż to wszystko znaczy? Co on ma przeciw mnie.
Andzi łzy zaświeciły w źrenicach.
— On na nasz związek nigdy... nigdy nie pozwoli.
— Więc się go pytać nie będziemy — wybuchnął Andrzej. — Handziuś mój, ufaj mi najdroższa. Życie swe oddałbym w ofierze, ale ciebie muszę wyrwać z tego piekła.
— Ciiicho!... ktoś idzie... to on...
Przerażenie, odmalowało się chwilowo na jej twarzy, uwolniła ręce z jego uścisku i szybko postąpiła na środek pokoju, hamując wewnętrzny lęk.
— Tylko odważnie jedyna, tylko śmiało... — szepnął jej Andrzej.
Drzwi szarpnięto energicznie, wszedł Kościesza zimny, jak z granitu wykuty.
Olelkowicz skłonił się, pan Teodor skinął mu niedbale głową i rzekł wprost do Andzi.
— Powiedziano mi, że poszłaś witać... pomimo...
— Wiedziałam, że pan Andrzej dziś przyjedzie i dlatego pośpieszyłam pierwsza — żywo zagadała Andzia.
— Ach zatem to wizyta umówiona?
Andrzej postanowił odrazu rzecz wyjaśnić.
— Tak, pannę Annę uprzedziłem o mej dzisiejszej bytności jak również, i o celu tej wizyty. Kocham pannę Annę i jestem szczęśliwy, że posiadam jej wzajemność, ale pragniemy uzyskać aprobatę pańską jako ojczyma i opiekuna...
Kościesza zbladł strasznie, tego się tak prędko nie spodziewał. Słowa młodego pana ogłuszyły go niemal. Więc to już zaszło tak daleko?... Pomimo jego niechęci tak wyraźnie okazywanej? Więc ten pewny siebie młodzian chce zabrać mu Andzię i mówi to w jej obecności, czyli z jej zgodą i za wspólnem porozumieniem?...
Chwilowe zgnębienie zmieniło się w gniew. Stał przed młodą parą niby uosobienie grozy. Z pod zmarszczonych brwi stalowe, jak nity, jego oczy patrzyły na Olelkowicza drapieżnie; możnaby myśleć, że samym wzrokiem chce go zabić, zgnieść go, znęcać się nad nim. Zdawało się, że wybuchnie zwierzęcym rykiem i rzuci się na młodzieńca. Ale Andzia, wzięła go łagodnie za ramię i przemówiła słodko. Głos jej drżał.
— Ojczymku mój. Ty mnie kochasz prawda? i zawsze mówiłeś, że pragniesz mego szczęścia, otóż szczęście to znalazłam, kocham pana Andrzeja, serdecznie go kocham, a ojczymek zastąpi mi... zmarłą mamę i pobłogosławi nas.
Kościesza odsunął ją od siebie szorstko, i zwrócił się bez-