Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja?... Boże chorony! przed bojarzynką i panem na Prokopyszczach miałbym siadać? Ot, że sztuka byłaby.
Młodzi jednak pomimo protestu borowego, posadzili go pomiędzy sobą na stołku, rozbawieni, szczęśliwi. Dobrze im było we trójkę. Zjedli ze smakiem kwaśne mleko z chlebem, potem skosztowali miodu i zabrali się sumiennie do poziomek, podczas gdy stary prawił im prawdziwe i zmyślone historje. Nie zaprzeczali mu, tylko Andrzej uśmiechał się do Andzi porozumiewawczo, ona zaś mrużyła figlarnie cudne swe oczy i z pod lasu rzęs błyskała ku niemu kociem wejrzeniem.
Stary był w swoim żywiole, kochał Tarłównę bałwochwalczą miłością, przelaną na dziewczynę z religijnego niemal uwielbienia dla jej matki. Olelkowicz należał również do jego sympatji szczególnych, tembardziej, gdy spostrzegł skłonność młodego pana do swej bojarzynki.
Przypuszczalna scena Olelkowicza z Lorą na Temnym hradzie skierowała niechęć starego tylko na niekorzyść Lory. Grześko początkowo rozgoryczony, bronił potem przed sobą pana z Prokopyszcz krótkim argumentem, zaczerpniętym z psychologji męskiej.
— Każdy chłop weźmie dziewkę kiedy sama lezie.
Nie wiedział, że właśnie Olelkowicz był... wyjątkiem może jedynie w tym wypadku.
Po kilku wesołych opowieściach Grześka, Andzia i Andrzej powstali jednocześnie.
— Chodźmy do lasu!
— Do kniei! Zobaczyć dzika!...
Wybiegli przed chałupę, gdzie na sznurku pasły się kozy i osioł, powyrzucane ze stajenki dla większej wygody wierzchowca Olelkowicza.
— To myśmy jedli mleko od kóz?... a takie było pyszne... — skrzywił się Olelkowicz.
— Boże chorony! A toż coby było znowu. Kozie mleko to ja sam wypijam, da sery robię, ale takim delikatnym panom nie dałby stary tego specjału.
— Grześko dostaje z Wilczar codziennie po garnku mleka — wytłumaczyła Tarłówna.
Stary borowy oprowadził Andrzeja i Andzię po zagrodzie, pokazał inwentarz, oraz narzędzia rolnicze; stary pług, brona, kosa, grabie i szpadel, wszystko utrzymane z największą starannością. Cieszył się Grześ ze swego bogactwa, a gdy Andrzej spytał go, czy nie obawia się złodziei będąc tak samotnym, Grześko odrzekł wesoło:
— Boże chorony! Ja tu pan w swojej kniei, mnie tu się żadna krzywda nie stanie, bór to mój druh. Pilnują mnie dęby, da buki stareńkie, sosny to kumy moje, a kalina kochanka. Jak kto w boru żyje, a kocha bór, to mu w nim dobrze