Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nasza młodzież, na ogół biorąc poważniejszą jest od waszej, wytwarzają to odrębne warunki. Jednak wy przy tamtejszych swobodach, moglibyście zrobić więcej dla kraju.
— Panie łaskawy, my wolimy sokołów, kontusze, konfederatki, głośne wiece, mowy kwieciste, tytuły najróżnorodniejsze, a szczytem marzeń dla każdego krzesło w parlamencie, lub jakiś zaszczyt na dworze we „Widniu“. My panie, potrafimy na naszych galicyjskich meetingach, całą Europę do góry nogami przewrócić. A jakże! Rozdzielamy i odbieramy prowincje państwom jak nam się podoba.... Tworzymy nowe kraje. He! Czego nam się nie zachciewa!
— I wszystko to składacie na siły waszych sokołów. Prawda?..
— A tak panie, naturalnie. Urządzamy zloty sokole, rewje; krasomówstwo czy pustomówstwo kwitnie, słyniemy przecie z tego! A różne uroczystości historyczne, narodowe?...
— To robicie po mistrzowsku, nikt wam tego nie zaprzeczy. Do tego macie talent wybitny.
— A widzi pan! Nie lepsze to niż, jakieśtam prace nad kulturą ludu. Całuję rączki za taką przyjemność. Widzę jednak, że nie nazbyt serjo traktuje pan te nasze zdolności, które wyrecytowałem? Co?!...
— A pan? — zagadnął Olełkowicz.
— Panie, ja jestem galileuszem i pan się mnie pyta?
— Sądząc z pańskiego tonu... nie wierzę w jego szczery zachwyt w waszą działalność.
— Głupstwo panie! Mnie z tem wygodniej. Ile razy spotkam się z kimś z tutejszych ludzi, czy na gruncie miejscowym czy w Genewie, prawie zawsze dziwię się i przygnębia mnie wasza pomaga; całkiem inny rejon myśli wy posiadacie. U nas łatwiej żyć i weselej.
— Wierzę. Szczęście to, że u was nie wszyscy, tylko sejmikowicze i krzykacze.
— No, i my mamy tuzów umysłowych. Ja mówiłem... o szerokich, pretensjonalnych kołach.
Weszła Lora z tacką w ręku.
— Niosę pacjentowi podwieczorek — rzekła wesoła — O tu jest dobra kawka, bułeczki, sucharki świeże, a tu poziomki prosto z lasu. Czy dobre papu?...
Uśmiechnęła się przymilnie.
— Ależ ślicznie. Całuję rączki... apetyt mam wilczy, zjem to razem z paluszkami pani.
— Cóż za krwiożerczość! Udławiłby się pan nimi, ja mam grube kości.
— I kostki bym schrupał, takie panieńskie gnateczki smakują nadzwyczajnie.
— Kosztował pan już?...