Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się sam na niebezpieczeństwo, wyciągnął już i kilka trupów. Stangret jego, dróżnik i pasażerowie ocaleni z pogromu pomagali mu dzielnie. Tymczasem nadjechały drezyny z przystanku wilczarskiego, wioząc naczelnika, urzędników i robotników do ratowania rannych; przez łąki i pola biegło mnóstwo ludzi z pobliskich wsi, zwabionych niezwykłym hukiem. Pół godziny po wypadku był już na miejscu pociąg sanitarny z najbliższej stacji. Przyjechały także na drezynie z Wilczar panna Ewelina i Lorka. Wydobyto z pod masy żelastwa kucharza restauracyjnego, który przebity był własnym, ogromnym nożem kuchennym, cały wierzch czaszki miał zniesiony doszczętnie i odkryty mózg, Maszynista rozszarpany w kawały, jeden z konduktorów bez obu nóg, drugi zmielony na bryłę mięsa ociekającego krwią, trupy dzieci i straszne potwornie pokaleczone postacie pasażerów świadczyły o sile i rozmiarach katastrofy.
Lekarze znosili krwawy bagaż do ratunkowego pociągu, wśród jęków, wyrzekań, szlochań i rozpaczliwych błagań o pomoc.
Rozlegały się tu krzyki spazmatyczne ludzi zdrowych, nerwy nie mogły znieść takiego naprężenia. Bezmiar niedoli i nędza tych ludzi stratowanych, z wygodnej podróży znajdujących się nagle we własnej krwi, w kupach desek, żelaza, w piasku, z niemiłosiernym bólem w ciałach, przerażała najobojętniejszych.
Do Andzi podbiegła panna Ewelina, załamała ręce na widok jej twarzy podrapanej i zlanej potem, oraz sukni rozdartej w kilku miejscach.
— Co ty tu robisz Andziu? Skąd się tu wzięłaś przy tem nieszczęściu? Boże jak ty wyglądasz! Nie zamęczaj się; odpocznij!...
— Ach pani! gdybym miała dziesięć rąk i sił więcej!... ale takam słaba, tak... mało pomóc mogę...
Rozpłakała się rzewnie jak dziecko, za wiele już widziała krwi i ran, za wiele słyszała jęków duszę rwących na strzępy.
— Chodź dziecino ze mną, odejdź stąd, tu już jest ratunek dostateczny i tak już ledwo oddychasz.
Przypadł do nich Olelkowicz. Umazany krwią z zasmoloną twarzą, zaledwo można go było poznać. Oczy mu gorzały płomieniem ponurym.
— Niech pani zabiera pannę Annę do domu, ratowała, dźwigała nad siły, pokaleczyła się, już dosyć na Boga! pani zachoruje, obłędu dostanie, toż to istne piekło! Co się tu dzieje!
— I pan tu? skąd! Czy pan był w pociągu? — spytała zdumiona Ewelina.
— Jechałem do państwa i trafiłem na samą katastrofę, pannę Annę spotkałem na drodze, nie wiele brakowało zginęła