Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Łatwo było odczuć, że w akcentowaniu tej różnicy chciała pochlebić mnie.
Zaśmiała się figlarnie, szczebiocąc z umizgiem...
— Chociaż pan taki przystojny, ale pan okropnie podobny do tamtego z portretu i Pobóg, więc wszyscy się tu pana boją, właśnie dlatego, że pan jest Pobóg.
— To chyba najmniejszy powód do strachów — rzuciłem niechętnie.
— Owszem, bo tu o Pobogach nigdy nie mówiono, a jeżeli się kto odważył, to chyba szeptem.
Zamyśliłem się nad tym szczegółem, tak bardzo podobnym do identycznej sytuacji w Uchaniach, różniącej sie jedynie zmianą nazwiska. Dotknęło mnie to w sposób Przykry. U nas nie mówi się o Zatorzeckich, tu o Pobogach. Jakże nieubłaganie odsunęły się od siebie te dwie rodziny, z jednego pnia wyrosłe! Czyżby powodem tego był ów fakt niesprawiedliwego wydziedziczenia syna na korzyść córki przez pradziada? Ale w takim razie zrozumiałą byłaby tylko niechęć Pobogów do Zatorzeckich, dlaczego istnieje to samo i ze strony przeciwnej?...
— Ja pana widocznie nudzę!?...
Gniewne słowa Weroninki zbudziły mię z zamyślenia. Parsknęła, jak rozkapryszona kotka.
— Pan mnie wcale nie widzi! Czy ja jestem taka, mnie można nie widzieć? Pan Gabrjel mówi, że to niepodobieństwo.
Zacząłem ją uspokajać w tym samym tonie. Nagle na końcu aleji ukazał się Gabrjel. Szedł, rozglądając się, widocznie nas nie dojrzał. Weroninka śmiała się zdławionym chichotem.
— Pan Gabrjel mnie wypatruje. Nie można ukryć się przed nim na krok, ale że prawie ślepy, więc pan