Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Paschalis prędko postąpił naprzód i podniósł świecznik wysoko w górę.
— Jasny pan stoi przed portretem pradziada, panie świeć jego duszy, Hieronima Poboga.
Spojrzałem przed siebie i.... zastygłem w zdumieniu....
Stałem jakby przed swoim sobowtórem. Co to jest?... portret czy żywy człowiek?.... Zapatrzyłem się, bez słowa bez ruchu.... Światło świec migotliwe, od drżącego w rękach Paschalisa świecznika, oświetlało wyniosłą postać młodego mężczyzny w czamarze polskiej. Twarz ściągła, smagła, rysy wydatne, ciemne nieduże wąsy, brwi gęste, oczy piwne bardzo przenikliwe, jest w nich jakaś olbrzymia energja i groza... Rękę ma opartą na poręczy rzeźbionego krzesła z tak przedziwną siłą, że zda się złamie dębową poręcz... Jest władza despoty, w tej postaci człowieka. Nie widzi się ciężkich ram okutych bronzem, w których postać ta wyniosła jest uwięziona, bo to chyba nie portret, to żywy człowiek!.... a zarazem to przecie moja twarz, jakbym patrzał na siebie w lustrze... Przetarłem oczy zdumiony.
— Pradziad jasnego pana, kiedy był miody i obejmował Krąż po ojcu swoim — szepnął Paschalis. — Jasny pan taki sam... taki sam... że aż strach patrzeć. Bo zdaje się... że z portretu tego wyszedł... Ja... wiedziałem, że Pobóg wróci do Krąża, ale żeby zupełnie taki sam, jak ten... choć i rodzony prawnuk, tom... nie myślał...
Ostry, starczy szept Paschalisa wywołał u mnie dreszcz niemiły. Patrzyłem bez słowa na portret — na mój sobowtór... Byłem zahypnotyzowany tem podobieństwem. Jednocześnie błąkała się myśl zdumiona... i spłoszona... Ja ten portret już widziałem...