Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W listopadzie najpierw do Krąża, potem Włochy, Grecja, Egipt...
Szedłem do ołtarza i odchodziłem od mego, jak zdobywca największego skarbu na świecie. Teruś była śliczna i promieniejąca w białych osłonach ślubnych. Zatrzymywano nas co krok, składając życzenia.
Nagle z tłumu zebranych w kościele gości, wysunął się chłop barczysty w strzeleckim galowym stroju, z blachą herbową Pobogów na piersiach.
Krzepa!
Objął nas za kolana, całował nam ręce.
Przybyciem swojem na ślub, stary sługa sprawił nam niespodziankę nader wzruszającą.
Spojrzeliśmy na siebie z Terenią jednocześnie i zrozumieli odrazu. Zaprosiliśmy starego na ucztę weselną.
I... siedział Krzepa obok mego ojca, przy tym stole ukwieconym, przy którym królowała Terenia.
Z ojcem uściskali się jak bracia i ojciec sam go przy sobie posadził. — Wszak Krzepa znał ojca zaledwo jedenastoletnim chłopcem.
Podczas licznych, poważnych i wesołych naprzemian toastów, podkreślanych fanfarami orkiestry weselnej, w pewnej chwili stary borowy podniósł się z krzesła, z kielichem szampana w dłoni. Oczy wszystkich spoczęły na jego mężnej, weterańskiej postaci. On walczył ze wzruszeniem przez krótki moment, wreszcie przemówił, zaczynając tytułem, od którego już go widać nie oduczę:
— Jaśnie wielmożni państwo! Niech i mnie staremu słudze Pobogów wolno dziś będzie, podczas tej szczęśliwej uroczystości weselnej młodego Poboga z Krąża i jego pięknej małżonki, wznieść ich zdrowie i wypowie-