Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

olejne, pastele, blejtramy, atłasy... jakieś jedwabie i wzory do haftów, bo dowodzi, że musi przystroić dom Uchański swojemi robotami.
Książek nakupiła mnóstwo w dobrym doborze, a gdy jej mówiłem, że posiadamy dosyć sporą i obfitą w dzieła bibljotekę — odrzekła mi kapryśnie, że i ona chce coś wnieść do naszego dorobku w tym zakresie. Matka narzeka, że za te sprawunki byłoby więcej rzeczy domowych i strojów potrzebnych dla mężatki, więc Terenia dowiodła jej bardzo wdzięcznie, że bielizny ma multum, a to najważniejsze, że zaś będzie mniej sukienek, to głupstwo. W ferworze swego dowodzenia zwróciła się do mnie z ożywieniem:
— Czy to mało pięć tuzinów koszul i...
Umilkła i stanęła cała w ponsach. Pani Orliczowa zasłoniła rękoma uszy.
— Tereniu! bój się Boga!...
Chwyciłem rączki mojej dziewczyny, spłonionej jak róża i szepnąłem z szelmowskim zapewne uśmiechem:
— Najciekawsze bywa niekiedy to krótkie... i...
— Daj spokój Rom... cóż jestem winna, że pana uważam już za... naszego...
— I ja ciebie za swoją, ukochana... przeto ten „pan“ zaczyna mnie już drażnić.
Terenia podniosła się na palcach i szepnęła mi z porozumiewawczym słodkim uśmiechem:
— Mama nie lubi inaczej, trzeba się do tego stosować.
Gdy któregoś dnia pani Orliczowa zasłabła na atak sercowy, Terenia cały dzień przesiedziała przy niej, nie ruszając się krokiem od jej łóżka. Nie mogliśmy jej na-