Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obyczajom, dama ta, miała pewne skrupuły by Terenia jechała sama pod moją opieką do Krakowa, lecz czułem, że się krępuje wyjawić to głośno przedemną. Terenia ułatwiła jej wybrnięcie z sytuacji.
— Ależ cioteczko — rzekła z figlarnym uśmiechem — przecież miałam jechać z Wiednia zupełnie sama, więc chyba tylko wtedy cioteczka mogłaby się obawiać o mnie?...
Pani Hańska pogroziła nam palcem z wytworną minką markizy.
— No, no, nie obawiajcie się, towarzyszyć wam, niestety, nie mogę. Ostatnie wypadki pokrzyżowały mi już zupełnie dawne plany.
— A prosiłam ciotunię, że pojadę sama z Rzymu. Nie i nie!... to już nie moja wina.
Ach, petite, za wiele wzbudzasz interesu w pasażerach, zwłaszcza oczy Włochów nazbyt cię przepalały. Chociaż nie chciałaś być Orliczową, lecz mam do ciebie słabość.... Zresztą wiodło mnie tu widocznie przeczucie, że ja będę pierwsza, która uściska was jako narzeczonych.
Wyciągnęła do nas ręce.
Ucałowałem je skwapliwie i gorąco, głowy nasze z Terenią zetknęły się z sobą przy objęciu pani Hańskiej.
— Daj Boże, by ta moc... upiorna, którą pan zahypnotyzował naszą, no... i swoją już Terenię, trwała zawsze w jednakowej potędze uroku. Co do Tereni to jestem pewna, że jej czaru nigdy pan nie wyczerpie i nigdy się nim nie nasyci. To nasza petite charmeuse!
— Tak, i dla mnie jest, od pierwszej chwili poznania i pozostanie na zawsze Therése enchanteresse — rzekłem tuląc rączki Tereni do swoich ust.