Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wy opery. Nerwy okazały się silniejsze niż rozkosz słuchania muzyki wagnerowskiej. Uciekłem! Wróciłem do hotelu z zamiarem wyjechania pierwszym expresem do Rzymu. Mówię o tem portjerowi a to bydlę wybałusza na mnie oczy i patrzy zupełnie jak na warjata.
Zacisnąłem zęby i sięgam po klucz od mego pokoju, wtedy portjer otrzeźwiał.
— Och, Herr Graf był w teatrze i nic nie wie, że mamy gości.
Wskazał mi na listę przyjezdnych.
Marja Hańska.
Teresa Orlicz.
Znieruchomiałem! Wrażenie było nieoczekiwane i spiorunowało mnie.
Lwią mocą woli i przytomnością umysłu zapanowałem nad sobą. Zdradziła mnie łuna ognista na mojej twarzy. Portjer patrzał badawczo i uśmiechał się dyskretnie.
— Kiedy panie przyjechały? — zapytałem jak nie swoim głosem.
— Przed godziną, z Rzymu.
Spytałem jeszcze pod którym numerem mieszkają. Okazało się, że na drugiem piętrze, to znaczy o piętro wyżej nademną. — Jak oszołomiony szedłem do siebie.
Terenia jest tu, tak blisko mnie!... Ona, ona...
Ale co to znaczy, że one wracają tak prędko?...
Czyżby?... jedna tylko była ewentualność.... Terenia odmówiła Orliczowi i wraca, gdyż w przeciwnym razie on by im towarzyszył.
Płonę na tę myśl błogosławioną.
Z depeszą moją oczywiście minęła się, ale czy otrzymała moje listy?....
Nieskończone pytania rozsadzały mi głowę nawałem