Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie mogłem go już podnosić. Samochód ruszył.
Przesiałem jej jeszcze całusa z życzeniem dobrej nocy i dalszego powodzenia. Rozdzieliła nas biało-siwa smuga dymu. Ryk ostry trąbki szofera na rogu ulicy, wydał mi się hejnałem głoszącym mój triumf zwycięstwa! Kazałem jechać poza miasto całą siłą motoru. Jak to długo trwało nie wiem. Minęliśmy Schoenbrunn, widziany z daleka w astralnej atmosferze nocy. Jego biały pajac i glorjeta świeciły mistycznie na tle wyniosłych obrzezanych szpalerów. Szpalery te są jakby obrazem gladjatorów, ujętych w sieci dla zabawy cezara. Spotwarzone te drzewa o wynaturzonych kształtach niewolników, mogą być również porównane do pojęcia etykiety; tchną ceremonjalną formą bytu narzuconego siłą feudalizmu człowieka, lecz są zimne, bezduszne, bez tego tętna serca, którem pulsuje każde drzewo normalne.
Pod wpływem tej myśli przeniosłem się do puszczy Krąża.... W taką samą noc gwieździstą, pod nawisłemi gałęźmi jodeł, siedzieliśmy z Terenią, blizko siebie, szczęśliwi pierwszem upojeniem budzącego się uczucia....
Jak to już dawno, a jednak miesiąc zaledwo. Moc wrażeń i tęsknota nie skraca, lecz przeciwnie przedłuża czas.... Jakże jest dziś inaczej niż wtedy, a jakże mogłoby być jeszcze inaczej gdyby nie moja impulsywność względem Tereni na balu w Porzeczu!... Był to wyrok na mnie przez samego siebie wydany. Nadziei jednak nie tracę, gdyż za silnie kocham Terenię, ale chwilowo przeznaczenie założyło na mnie kaganiec. Dokąd że będę gonił za nią?... gdzie jej szukał? Fakt, że Terenia wyjechała daleko i zapewne na długo, bez słowa odemnie, po owym walcu, pozostawiona bez żadnego echa z mojej strony, to mnie doprowadza do furji na samego siebie, do