Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znowu się zaśmiała i wpiła płomienne, krwawe wargi w moje usta....
Buchnął ogień w żyłach.
Człowiek jest zawsze draniem, gdy go takie bydlę żeńskie....
Całowałem ją bez pamięci w te bezczelne, rozwarte, jak pęknięty granat usta łajdackie....
Szumiało mi w głowie... piliśmy szampana, orkiestra grała coś takiego w czem był hurkot... ekspresu dążącego pod słońce włoskich upojeń. Nie mogłem myśleć logicznie, a Liza całowała moją twarz i łasząc się dowodziła, że jestem jej ukochany... piękny... oczekiwany dawno... i... coś tam jeszcze. Odpowiadałem z rozczuleniem, szampan zamrożony w igły pienił się w kielichu, a ona... Terenia... (nie wymówiłem głośno)...jedzie z — ein Professor — do krainy Dantego i Beatryczy.... To nie jest niebezpieczny przykład!... Do krainy Romea i Julji... o, do djabła, to gorzej! Upoją się tam romantyzmem, nasiąkną tchnieniem sztuki... rozkoszną, atmosferą róż szkarłatnych... canzonett, śpiewanych przy dźwięku mandolin, zapalą się infernalną iskrą z buchającego Wezuwiusza,... Herr Philosoph ciśnie swój majestat w otchłanie krateru i... carpe diem!...
— Do stu szatanów piekielnych! — zawołałem z obrzydzeniem, odpychając od siebie Lizę. Lecz wytrawna bachantka zaśmiała się tylko histerycznem parsknięciem, pokazując zmysłowo dziąsła i zęby wilczycy. Chwyciłem ją za ręce w przegubie, ścisnąłem aż syknęła z bólu. Co jej mówiłem, nie pamiętam, musiałem mieć niesamowitą twarz, bo patrzała na mnie z przestrachem, i nagle.... podała mi usta, prosząc z pokorną miną, bym ją zabrał do siebie.