Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czy ein Philosoph“, — taki może być również niebezpieczny, gdy go przygrzeje włoskie słońce i... oczy Tereni... Nie ufajmy zbytnio profesorom ani filozofom, gdyż miewają oni chwile, w których... — profesorstwo ich idzie na strych — kopnięte systemem króla Gobi w puszczach Kongo... Takie zaś oczy, jak Tereni, łatwo wywloką nawet z dostojnej togi rozanielonego Don Juana.
Widzę ich oto: Ciotunia, siostra Orlicza, bagatela!... dobra obsada akcji! śpi sobie nieboże, albo udaje, że śpi. Ciotunie bywają ciekawe, artystycznie potrafią się nawet kiwać we śnie, nie śpiąc... Terenia zaś z nim, zapewne prowadzą dyskurs — o czem? o górach, które mijają, o morzach, w których się będą kąpali, razem, w kostjumach oczywiście.
Zobaczyć ją w kostjumie obcisłym, blado turkusowym wśród pian, nie, lepiej w lazurowej przezroczystości wody, jeszcze lepiej rozciągniętą jak alga morska na piasku... Alga?... jestem cymbał! jak najada, najcudniejsza syrena... Amfitryta płynąca na muszli z konchy perłowej...
I to ma oglądać ów medyk? A ja, jak niepyszny, sam, jeno z listem do niej w kieszeni... tu w tej dziurze przesiąkniętej dusznym „Odor di Femina“ naturalnym, płynącym z nagich ramion bachantek? O psiakrew, czy to logiczne, czy to możliwe do zniesienia? Więc dla mnie była tylko owa noc w lesie nad rzeką, przy ognisku i ten zaczarowany walc w Porzeczu?... a medyk... ma osiągnąć tyle szczęścia?...
Kazałem podać drugą butelkę. To już usposobiło do mnie przychylniej obecne na sali Wenery. Jedna w różowej tunice greckiej z anemonami przy głębokiem wycięciu sukni, w jasnych lokach, uśmiechnęła się do mnie