Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten wędrujący pradziad?.... to wychodzenie z ram portretu?... Jest to naturalnie legenda, przywiązana do Krąża, lecz.... dlaczego ja wszystko to widziałem w snach?.... Jadę tam powodowany kaprysem własnym, bo mogłem przecież odmówić i na zaproszenie, dość lakoniczne, nie zareagować. Lecz muszę przyznać, że mię to spotkanie Zatorzeckiego i cała ta historja podnieciła. Doznałem wrażenia, że jadę do owego legendarnego Krąża dzięki przeznaczeniu, które ma w tem jakiś cel wyraźny. Śmiałem się a jednak pozbyć się tego wrażenia nie mogłem, jak nie można niekiedy stłumić głosów wołających w duszy, pomimo naszych chęci i wbrew woli.
Niezwykły zbieg faktów, moje sny i te wiadomości o Krążu zapewne budziły mój nastrój i okraszały go fantazją jakiejś niezwykłej bajki. — Zmęczony rozmyślaniami nie mogłem jednak zdrzemnąć się, za zachęcającym przykładem Gabrjela, który chrapał sumiennie.
Po paru godzinach, późną już nocą, zbudziło mnie z rozmyślań ujadanie psów. Spuściłem okno karety i w blasku latarni ujrzałem brytany wielkie, jak lwy, rzucające się zajadle do koni.
Jechaliśmy po bruku, ostro, z hałasem w niemilknącym warku i szczeku rozjuszonych zwierząt. Przeraźliwy gwizd świstawki stróża obudził Gabrjela. Ktoś rozmawiał głośno z Bogdziewiczem. Kareta stanęła. Psy opadły nas skacząc wprost do drzwiczek, może zwęszyły obcego. Gabrjel wołał zły.
— Co u czarta, Szymon, odwołać te bestje, Roman, może masz rewolwer, wal prosto we łby! Gdzie Kacper, otwierać! Hej, służba!....
Postać chłopca w liberyjnej kurtce podbiegła do nas z pochodnią w dłoni. Wyrostek ujrzawszy mnie, otwo-