Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy zamknęły się za mną kraty klasztorne miałem lat trzydzieści cztery. Surowa klauzura zakonna... moje praktyki pokutnicze były mi zawsze wyrzutem, że są za małe, za błahe w porównaniu z moją zbrodnią. Czułem, że to ciche życie zakonne, to błogosławiona ostoja dla umęczonej życiem duszy, lecz, że brak tu czynu, którym bym odkupił choć w drobnej części swoje winy... i to mnie dręczyło.... Męki moje duchowe były ponad ludzką miarę — uciążliwe. Cierpiałem stale, pragnąc czynu...
Tak przeszło lat szesnaście, które się wiekiem być zdawały.... Plecy miałem poorane batami, ciało od włosiennicy zjedzone, jak ze skóry odarte... mając pięćdziesiąt lat, wyglądałem na starca ośmdziesięcioletniego.
Stale przemyśliwałem nad jakimś czynem, czy misją. Bóg świadkiem, nie pragnąłem ludzi, ni świata, jeno jakiejś działalności, utylitarnej dla ducha. Samo życie pokutnicze, oddane modlitwie, rekolekcjom i umartwieniom nie uspokajało mnie. Troska o to odbiła się na mojem zdrowiu. Chorowałem ciężko, prosiłem Boga o śmierć i lękałem się śmierci... kary.... Wówczas to, do zakonu naszego zwrócił się pan Hieronim Pobóg z Krąża, z prośbą, by mu klasztor przysłał zakonnika do jego zamku. Pan Pobóg pisał, że jest grzesznikiem, że czuje zbliżającą się śmierć i chce pociechy duchowej, że jest przytem zupełnie prawie samotny, borykający się z męką swego życia....
Przeor naszego Zgromadzenia odrazu na mnie skierował myśl swoją, zapewne miano na względzie moje niknące siły fizyczne, które uginały się coraz bardziej pod pręgierzem twardej reguły zakonu, pomimo hartownej woli mojej. Nie śmiem przypuszczać, że uznano mnie za godnego takiej misji, ratowania duszy ludzkiej cier-