Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

antyk zachował milczenie. Podwoiłem ostrożność i pracując długo, z najsubtelniejszą delikatnością, wreszcie zatrzymałem się z głębokim oddechem zadowolenia. Skrytka była odsunięta na tyle, że mogłem w nią włożyć rękę swobodnie. Wysunięta zaś rzeźba naprzód szafki nie groziła upadkiem mając jeszcze większą połowę oparcia na felcu.
Teraz w imię Boże!
Wzrost mój pozwolił mi zajrzeć z łatwością do skrytki... Stwierdziłem iż... była pusta. Nie powiem, bo wrażenie moje na ten widok należało do przyjemnych! Zakląłem jak dragon, lecz nie dałem za wygranę. Zacząłem badać dno skrytki. Lekkie dudnienie oznaczające próżnię, napełniło mnie radością. Jeszcze chwila i, deseczka zahybotała się pod mojemi palcami. Przeniknął mnie dreszcz nowej nadziei. Przyniosłem do szafki taboret, stanąłem na nim ostrożnie i wolno delikatnie zdjąłem deseczkę z jej podpórek. Wszystka krew spłynęła mi do serca. Ujrzałem duży rulon papierów, związany czarną taśmą. Nie traciłem czasu. Wydobyłem zwój, zbadałem dokładnie, czy niczego więcej w skrytce niema i przyprowadziłem zegar do porządku, z zimną krwią i spokojem. Wprawdzie unosiła mnie szalona niecierpliwość, lecz nie poddałem się jej. Gdy już rzeźba była na miejscu i zegar miał dawną fizjognomję bez śladu wiwisekcji, jaką przeszedł, usiadłem przy stole. Rozwiązałem zwój papierów skręcony w rulon. Pieczęci nie było żadnych. Oczy moje padły na tytuł zeszytu większego:
„Mja spowiedź“.
Poczem był ten sam napis łaciński, który jest na szafce zegara. Dalej następowało coś w rodzaju dewizy jakiejś czy przedmowy i tekst na kilku arkuszach, pisany