Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pogardę. Weroninka zaś, ładna zmysłowa samica i nic więcej, wydała mi się nagle poniżającem nad wyraz narzędziem tej kary dantejskiej, jakby obuch plugawej ręki, wymierzony w postać monarszą. Zrozumiałem, że nie potrafię rozmawiać obojętnie z Gabrjelem o jego projekcie matrymonjalnym i umyślnie skierowałem rozmowę na temat bibljoteki zamkowej.
Gabrjel zaśmiał się nieprzyjemnie.
— Więc cię tak zainteresowała?... winszuję! osobiście nie znoszę takich odwiecznych szpargałów. Gdy je przeglądałem, zdaje mi się, że jestem molem lub stonogą. No i nie lękasz się ducha Hieronimka? On nie pozwala wkraczać obcym w swoje sanktuarjum. Jesteś wprawdzie Pobogiem, lecz Pobóg to już tylko legenda Krąża. Dziwię się przeto twojej odwadze.
— Czy istotnie, Gabrjelu, przywiązujesz jakiś zabobon do owej legendy o duchu pradziada i czy podzielasz i ty także ten lęk ogólny przed ową legendą?... lęk, jaki cechuje wszystkich mieszkańców Krąża? — spytałem poważnie.
Gabrjel zmieszał się nieco, pomajstrował około monokla i po chwili odrzekł niepewnie:
— Ja się nie lękam duchów, lecz nie lubię zamku, rudera ta działa mi na nerwy, brrr!... wstrętna jest razem z tym swoim nietoperzem Paschalisem. Lecz gdy się ożenię, wszystko się zmieni.
— W jakiem znaczeniu?
Gabrjel zerknął na mnie i rzekł kwaśno:
— To już moja rzecz, mój drogi, raczej nasza, moja i Weroninki... Zmienimy wszystko w zamku i dokoła niego.
— A czy... panna Weroninka należy do odważnych,