Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dla mnie to... za mało... Ja nie mógłbym powiedzieć o pani tak sucho.... Teresa Orliczówna....
Milczała, więc pochyliwszy niżej twarz nad jej twarzą i przenikając ją oczyma nawskroś, płynąłem z nią upojnie jak w oczarowaniu.
— Pani nie pyta, jakbym powiedział?
Milczała; rzęsy jej załopotały trwożnie, jak ważki ciemne nad kryształową tonią.... Tonie jej źrenic zmąciły się, mgła subtelna zasnuła je leciuchno... odczułem powód i zrozumiałem. Ta cudna mgiełka wywołała we mnie dreszcz szalony, dreszcz, który rozrywa, wszelkie tamy i kiełzna.
W rytmie tańca pochyliłem się jeszcze bardziej i rzekłem z mocą, półszeptem:
— Powiedziałbym... Terenia moja....
Zadrżała jak brutalnie schwytany ptak, więc.... przygarnąłem ją silniej, spojrzałem w jej spłoszone oczy i z cichego rytmu wpadłem w coraz szybszy wir tańca, w zakręty i lekkie przeginania.... Szumiało mi w głowie, nie słyszałem nawet mzyki, a jednak płynąłem, płynąłem, płynąłem, mając tylko w oczach jej główkę ciemną Pochyloną na moją pierś, łowiąc tylko słuchem przyśpieszony gorączkowy oddech jej ustek.
Mignęła mi w oczach, gdzieś z boku, ironicznie wykrzywiona twarz lowelasa w monoklu, potem rozbawione, czerwone oblicze jakiegoś wąsala.
A walc śpiewał, marzył, namawiał. Nagle... uprzytomniłem sobie, że tańczymy sami na całej sali. Odczułem namacalnie liczne spojrzenia... uwagi... szepty....
Zrozumiałem... trzeba przerwać ten zaczarowany taniec, ale jak? Nie można dać im sposobności do żartów, bo nie zniósłbym teraz żadnego dwuznacznego uśmiechu,