Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przepalałem ją wzrokiem pytającym. Podniosła na mnie oczy roziskrzone i rzekła przyciszonym głosem:
— Moja prośba... to prawie nakaz... lecz nie mój... Będę szczerą...
Stanęliśmy oboje.
— Proszę panią... słucham.
— Miałam wczoraj sen dziwny... zapewne, że to wpływ pańskiego opowiadania — mówiła, patrząc mi śmiało w oczy. Śnił mi się... ksiądz... Halmozen, tak, jak panu opowiadał o nim Paschalis... niby żywy... niby duch w jakimś tumanie... W ręku miał zwój papierów... i ten zwój oddawał mnie, przemocą... i coś mówił... ale co, nie pamiętam... Wiem tylko napewno, że to był jakiś rozkaz kategoryczny, bezwzględny. Miałam te papiery w rękach... bezradna słuchałam słów tego księdza.... a wtem... ujrzałam pana, ksiądz zniknął... więc się domyśliłam, — wszystko to we śnie, — że te papiery są dla pana i, oddając je panu, obudziłam się... Długi czas nie mogłam przyjść do siebie. Ale wytłomaczyłam sobie ten sen bardzo prosto. Oto ksiądz Halmozen nakazuje mi widocznie skłaniać pana do szukania testamentu; Wszak to wyraźne, nieprawdaż?
— Tak, bardzo szczególne! — odrzekłem, istotnie poruszony jej opowiadaniem.
Złożyła przedemną ręce wdzięcznie i mówiła z zapałem:
— To jest właśnie powodem mojej prośby... ten sen. Niech pan szuka tych dokumentów. Może to przeznaczenie pańskie i konieczność? Ja tak głęboko w to wierzę! Pańskie sny o Krążu sprawdziły się już w części... Przecie to nadzwyczajne fakty!... Teraz znowu ksiądz Halmozen, o którym, jak żyję przedtem nie sły-