Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
24. czerwca.

Doszedłem do przekonania, że Opatrzność kieruje mojemi krokami.
Spotkanie bowiem Gabrjela z Weroninką w parku, onegdaj wieczorem i zastawianie pułapki na mnie przez kuzynka, wywołało projekt mój wczorajszej wycieczki w bór i na rzekę. Opłaciło mi się to stokrotnie. Myślę, że mój przyjazd do Krąża był tylko wstępem koniecznym do tej uroczej nocy wczorajszej i dzisiejszego poranku.
Wczoraj rano odwiedziłem Paschalisa, obiecując mu, że będę szperał w bibljotece, oczywiście nie dzięki jego naleganiom, lecz dla wertowania starych ksiąg, Które mnie bardzo interesują. Przedtem jednak pragnę zwiedzić okolicę w jak największym rejonie.
Paschalis doradził mi, bym za przewodnika wziął Krzepę. Usłuchałem jego rady i w towarzystwie Krzepy zwiedziłem piękny majątek Zatory, dawniej Dębowe, przechrzcony tak przez Ksawerego Zatorzeckiego, oraz tartak, dwa młyny: parowy i wodny i wspaniałe lasy.
Po zachodzie słońca Krzepa poszedł na obchód swego rewiru, ja zaś dopływając łodzią do Krąża, postanowiłem, w myśl wczorajszego projektu, nie wracać na noc. Minąłem zamek i przebrnąwszy liczne zakręty rzeczne i wiry, płynąłem powoli w górę rzeki, pod prąd w stronę puszczy, która mnie onegdaj tak zachwyciła. Djablo przeciągałem swoją wycieczkę, głód mi dokuczał na dobre, gdyż wszystkie zapasy przygotowane rano przez mizdrzącą się hetmanównę, spożyłem jeszcze za dnia. Wkrótce zapadła noc, nasycona ciszą i ciepłem. Rzeka oddy-