Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odsuwałem te myśli natrętne, chcąc zachować spokój wewnętrzny z jakim przybyłem tutaj.... Bo cóż mi z tego, że Krąż i jego bogactwa były ongiś Pobogów, skoro sam pradziad ofiarował je ciepłą ręką Zatorzeckim. A testament? Miły Boże! pozostał z niego tylko strzęp w maniackich wspomnieniach Paschalisa. Trzeba być bardzo naiwnym, by wierzyć, że Zatorzeccy nie postarali się o odnalezienie i zapewne zniszczenie dokumentu. Przecie to takie ludzkie! A jednak....
— Ten bór jest twój — mówił mi jakiś głos, prześladując mnie uparcie krok w krok.
— Ten bór jest twój — majaczyło mi się widmo pradziada, wpatrzone we mnie z tą despotyczną mocą, z jaką patrzały na mnie, w sali zamkowej, z portretu, jego oczy.
— Szukaj testamentu — słyszałem dokoła echo słów Paschalisa, zniewalające mnie do zwrócenia myśli wyłącznie w tym kierunku. Potężne konary drzew wydawały huk złowrogi ostrzegający, zły. Było chłodno, ale nie czuło się wilgoci w powietrzu, jeno jakąś grozę, idącą wraz z cieniami od sunących górą obłoków.
Długo błądziłem po lesie, gdyż wydawał mi się coraz piękniejszym i coraz bogatszym w niezwykłe okazy roślinne. Cieszyłem się nim, oceniałem go ze strony wartości realnej, jak gdybym wchodził w jego posiadanie.
— W południe dobrnąłem do rzeki, o brzegu płaskim i dostępie łatwym. Odbijają się w niej cudownie wielkie sosny, dekorując ją z obu stron ciemno zieloną, ruchomą ramą aksamitu, który ku środkowi rzeki zakończony jest koronką rozchwianych czubów. Fala była cicha, łagodna i miała zimny, stalowy połysk. Lekki bełkot bijącej o brzeg wody i szum boru z obu stron rzeki wpra-