Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącej żarem. Zmagał się natomiast ruch na brzegach, wrzawa rosła, nie odczuwało się w niej wyraźnej paniki, lecz silne podniecenie tłumów.
Oni oboje stali zapatrzeni, bez słów, pochłonięci wspaniałością zjawiska, nie było określenia dla tego cudu przyrody. Ona dygotała całem ciałem, przez jego nerwy przelatywał prąd elektryczny, rozpalający krew. Tętna biły w jego żyłach taranami, w mózgu czuł kłójące iskrzyce. Dech gorący, jak z rozpalonego pieca, płynął ku nim z Kampanii, powietrze było parne, duszne, przesycone siarką, srzeżogą. Zapach kwiatów wzmocniony i zmieszany z tą atmosferą wulkaniczną, wytworzył aromat silny, jakiś wyłączny, pobudzający swym czarem niemal do utraty przytomności.
A herkulesowy snop iskier sypał i sypał z góry.
Oni oboje czuli, że dzieje się coś niezwykłego, że jakaś siła wszechmocna wnika w ich jestestwa i głuszy wszystko, i rozsadza piersi ogromem uczuć, że zawieja pragnień mąci im zmysły, że jakieś głosy nakazujące wołają na nich, że jakaś potęga żywiołowa pcha ich ku sobie, i że się jej