Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czarowała ekstatycznie, gdzie krynicą upojeń były purpurowe róże, gdzie wreszcie płynęła kryształowa fala, jakby ze źródła kastalskiego, dając natchnienie duszy, budząc do życia.
Zgasło słońce i pomarły białe liije i skonały purpurowe róże, wionął przestraszny wicher, zabójczy Samum i wysuszył życiodajne źródło. Zniszczenie piękna, zanik cudu, przekleństwo na miejscu błogosławieństwa. Zatrata!
Rozwiewają się urocze sny, rozwiewa się czasem i baśniowa rzeczywistość.
Lecz po zniknięciu snu jest jeno chwilowy żal, po rozbitej jawie zostaje ruina.
Niegojąca się nigdy rana.
Na zadumaną turystkę spoglądali z pewnego oddalenia dwaj towarzysze wycieczki. Jeden z nich uważnie obrzucił wzrokiem jej smukłą postać, owiniętą w ciemnoszary jedwabny płaszcz, i skromny, mały kapelusz, otulony szarym welonem. Ze zwojów gazy wychylała się twarz blada, szczupła nienaturalnie, jakby zbrużdżona ale spokojna, z zastygłą w rysach rezygnacją. W całej postaci odczuwało się tajoną gorączkę wewnętrzną ból, który kobieta wido-