Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moskwitów może mi liter nie pomyli. Czytać jeszcze, uważnie.
Trzęsła się, jak w ataku febry, zęby jej szczękały, list fruwał w ręku.
— Jak tu zimno — na... Capri...
Zaczęła czytać... zmuszała się wysiłkiem woli...
— To znam... dobrze przeczytane,... to także znam, tak, tak, tak! poco dalej?... niezwykle palą źrenice. Popiół mam pod niemi, czy pęka tęczówka? Ciemno! jakże się ciemno robi...
Wstała i poszła bez celu po pokoju, kręciła się to tu, to tam, ale posadzka usuwała się z pod nóg, wszystko dokoła wirowało w tańcu szalonym. Usiadła na kanapce, złożyła ręce na kolanach i jęła się zastanawiać, co zaszło. Jest jakieś nieszczęście, ale jakie?... Czemu tak pusto w duszy, głusz okropna i czarno, ach, jak czarno! Wrażenie takie, że świat już nie istnieje, zapadł się, skończył, została nicość, bezdenna przepaść, tylko ona tkwi wśród niej, jak pyłek marny, miotany pustynnym wichrem.
Jakaż męka takiego bytu! dantejskie pie-