Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, musiałaby ciebie tak samo kochać jak Terenia męża i ty musiałbyś się pod pewnymi względami upodobnić trochę do Poboga.
— Że zaś nie jestem podobny i nigdy nie będę... Nie wie wuj, czy ta księżniczka już wyjechała?
— Coś ona ciebie zaczyna intrygować za nadto? Niewiem tego czy wyjechała. Łatwo się dowiedzieć. Doktór mówi, że jeszcze przebywa w Warszawie. Może ją uniosą stąd smutne wieści z Gruzji. Aż strach co tam rozstrzeliwań, mordów, tak samo jak w Rosji. Ona ma pewno w Gruzji rodzinę, może rodziców, braci.
Olga usłyszawszy ostatnie słowa hrabiego Mohyńskiego zadrżała i zbladła. Odruchowo powstawszy z miejsca, podeszła żywo do obu panów.
Oni zerwali się z krzeseł.
Eleganckim ruchem podała im rękę.
— Olga Czhangirani.
— Mohyński.
— Zebrzydowski.
— Jestem księżniczką gruzińską, o której panowie mówiliście przed chwilą — rzekła po angielsku poważnie i bez uśmiechu.
Panowie skłonili się powtórnie, głęboko. Zebrzydowski skwapliwie podsunął jej krzesło. Mohyński zmieszał się wyraźnie. Olga usiadła i zwróciła się do Mohyńskiego.
— Pan mówił o smutnych wieściach z Gruzji? Jakie to wieści?
— Pani zapewne czytała o rozstrzelaniach i represjach w Gruzji, dokonywanych przez okupantów.
— Nie, nie czytałam! Kogo rozstrzelali?
— Nie potrafię pani wymienić nazwisk, ale były ofiary dość liczne, zwłaszcza wśród oficerów armji gruzińskiej, wśród osób należących do sfer rządowych a także i wśród arystokracji.
— Gdzie pan to czytał?
Mohyński wymienił pismo zagraniczne.
— Były tam nazwiska i umieszczone podobizny niektórych ofiar. Ostatni numer.